Mój blog to już poważny nastolatek, bo kończy dziś lat 16. Wpis robię w nietypowych warunkach, bo zepsuł mi się laptop i odpalam go z tabletu. Ostatnio robiłam tak chyba 9 lat temu, gdy na świeżo zdawałam relację z pierwszego koncertu i spotkania z Kortezem, na które zabrałam swoje ciasto. Teraz konstrukcja wpisu jest bardziej skomplikowana, dokładny przepis na torcik podam za kilka dni, jak już odzyskam swoje narzędzie pracy. Ciasto jest nietypowe jak na torcik, bo połowa dużej formy to było moje ulubione ciasto z owocami i kruszonką (rabarbar i jabłka) a druga połowa, z samego ciasta, została przełożona kremem. Jest podobny do mojej lekkiej masy na tiramisu. Do górnej warstwy dodałam pół szklanki zmiksowanych borówek i malin, jeszcze z własnego ogrodu, rozmrożone. Te same owoce i listki mięty ozdobiły torcik na wierzchu. Smakował bardzo wszystkim, z dzieci był tylko syn z dziewczyną, tym razem Córka Założycielka nie dojechała. Spróbuje deseru innym razem. Jak zwykle w rocznicę bloga wracam wspomnieniami do miłych wydarzeń kulinarnych i fajnych ludzi, których dzięki temu spotkałam. Następna okazja to duże blogerskie spotkanie we Wrocławiu, 1 i 2 czerwca, na które oczywiście pojadę z ciastem w torebce. Nie będzie to torcik lecz coś łatwego do transportu. Smacznego i do zobaczenia na blogerskich szlakach!
Trudno w to uwierzyć, ale dziś mija 15 lat od czasu, gdy moja najmłodsza córka, bardzo wtedy małoletnia, uznała, że to, co gotuję warto pokazać w Internecie i założyła mi bloga na ogólnodostępnej platformie. Kilia lat póżniej, po rozmowach na Blog Forum Gdańsk, przeniosłam go na własną stronę internetową. Od tego czasu moje życie znacznie się zmieniło, zyskałam nowych znajomych i przyjaciół, zaczęłam życie towarzysko-kulinarne. Pisałam o tym już kilka razy przy okazji kolejnych rocznic, ale dla mnie to jest bardzo ważne. Bardziej, niż umiejętności kulinarne, które miałam okazję sprawdzić na przyklad podzcas ostatniej majówki, pełnej wyzwań w kuchni, z którymi sobie poradziłam. Tort z malinową frużeliną i borówkami jest nna bazie ciasta czekoladowego i mojej ulubionej masy z serków jogurtowych. Tylko frużelina jest czymś nowym, co zrobiłam pierwszy raz i udało mi się . Wykorzystałam do niej maliny z kompotu.
masa z serków jogurtowych i bitej śmietany, jak tutaj
Frużelina malinowa : szklanka malin z kompotu, łyżeczka żelatyny zalana 2 łyżkami wody, łyżeczka mąki ziemniaczanej rozpuszczona w łyżce wody, cukier do smaku
2 łyżki mielonych orzechów i migdałów
kubek borówek, listki mięty do ozdoby
Ciasto upieklam na prostokątnej blaszce, przycięłam je w formę kwadratu. Przecięłam na trzy blaty. Masę po zrobieniu wstawiłam do lodówki.
Żelatynę zalałam dwoma łyżkami zimnej wody. Maliny z kompotu plus trochę soku ( ze dwie łyżki) łyżkę cukru ( przepis byl na świeże owoce) zaczęłam podgrzewać powoli w rondelku. Gdy się zagotowały, wlałam w nie rozpuszczoną mąkę ziemniaczaną i mieszałam, aż się wszystko ponownie zagotowało. Wtedy dodałam napęczniałą żelatynę i szybko mieszając rozpuściłam, ale nie dopuściłam do gotowania. Ostudziłam.
Pierwszy blat tortu posmarowałam cienko masą i rozłożyłam na niej frużelinę.Położyłam drugi blat i posmarowałam grubą warstwą masy jogurtowo-śmieranowej. Trzeci blat ozdobiłam cieńszą warstwą masy , posypałam mielonymi orzechami i migdałami . Na wierzchu poukladałam borówki i ozdobiłam listkami mięty.
Torcik bardzo smakował wszystkim. Córka założycielka spróbuje go dopiero jutro, brat jej zawiózł – ma zajęty weekend, bo jeszcze uzupełnia wykształcenie. Kto wie, może założenie mi bloga ( i wcześniej swojego) było początkiem tego, co z powodzeniem robi teraz 🙂
Mam nadzieję, że zapał do blogowania mi nie ustanie, za dwa tygodnie wybieram się na duże blogerskie spotkanie do Wrocławia, jak zwykle z ciastem w torebce.
O twórczości Malcolma XD , jak o większości fajnych rzeczy w sieci, dowiedziałam się od moich dzieci . Najmłodsza córka ( Założycielka bloga) pokazała mi najpierw jego pasty na FB a potem dała do czytania książkę „Emigracja” . Obie miałyśmy taką samą zajawkę z nią – czytałyśmy w dniu, gdy wszystko szło nie tak jak trzeba, a w trakcie tej czynności poprawiał nam się skutecznie humor i problemy znikały. Lekko zaniepokojona oczekiwałam na ekranizację, bo to dość specyficzna twórczość i niełatwo ją przełożyć na obraz . Okazało się, że wszystko poszło dobrze i serial wymiata niemal tak samo, jak książka. Na dodatem wygrałam w konkursie ogłoszonym przez producenta ( Canal+) agrestowe kompoty i mogłam je wykorzystać kulinarnie robiąc deser z agrestem :
Konkurs polegał na tym, by zaproponować nazwę miasta w środkowej Polsce, skąd pochodził Malcolm XD i gdzie odbywały się corocznie Europejskie Dni Agrestu. W serialu atmosfera tego wydarzenia oddana jest doskonale, ze szczegółami oprawy atrystycznej a agrest użyty do nagrań został przerobiony na stylowe i smaczne kompoty . Jeden komplet ( 4 słoiczki) wygrałam jako jedna z laureatek konkursu. Gdy zastanawiałam się, jakby nazwać rodzinne miasto Malcolma w tle leciał jakiś program kulinarny i wspomniano Zagrzeb – pomyślałam, że miejscowość, z której nic tylko emigrować , można nazwać Wygrzeb ( się ) . Kilka dni później dostałam wiadomość o wygranej . Postanowiłam wymyśleć jakieś ciasto z agrestem, podobne do tego . Bo w relacji z Dni Agrestu zabrakło mi konkursu okolicznych Kół Gospodyń Wiejskich na najlepsze ciasto z agrestem. Jest to częste zjawisko, byłam nawet kiedyś jurorką na podobnym konkursie , tyle, że były to jesienne owoce 🙂
Przy okazji dodam, że scena gotowania różnych potraw z dodatkiem agrestu przez Malcolma na squocie jest osadzona w tradycji kulinarnej rodem ze staropolskich przepisów . Pasjonuję się takimi, mam kilka książek i agrest był wykorzystywany jako naturalny ,smakowity zakwaszacz do różnych potraw. Tu są wspomniane kurczęta, ale nie brakuje też dań warzywnych z tym owocem .
Kompoty dotarły do mnie pod koniec kwietnia , by lepiej je wykorzystać, zrobiłam zimny deser a’la serniczek z galaretką, co pozwoliło mi wykorzystać również smakowity sok z agrestu ( patent mojej Mamy ) . Na spodzie z podpieczonego ciasta francuskiego zrobiłam warstwę musu jabłkowego w galaretce z sokiem, potem masa serowo-jogurtowa w galaretce agrestowej i na koniec agrest w galaretce cytrynowej, też z sokiem . Przepis będzie pod zdjęciem 🙂
DESER Z AGRESTEM OD MALCOLMA XD
kompoty agrestowe ( wykorzystałam dwa)
galaretka agrestowa, cytynowa i pomarańczowa
duży jogurt naturalny ( 400 ml) i serek waniliowy (150g)
łyżka cukru-pudru
2 łyżeczki żelatyny
kubek musu z jabłek ( miałam jeszcze zamrożony z moich z ogrodu)
ciasto francuskie
gałązka mięty
Najpierw podpiekłam lekko ciasto francuskie w tortownicy i ostudziłam. W międzyczasie rozpuściłam galaretkę pomarańczową z dodatkiem łyżeczki żelatyny w niepełnej szklance gorącej wody. Dodałam kilka łyżek kompotu z agrestu i studziłam często mieszając, gdy była w temperaturze pokojowej, zmieszałam z sokiem jabłkowym i wylałam ostrożnie na podpieczony spód. Wstawiłam do lodówki, by zastygł.
Potem rozpuściłam galaretkę agrestową z kolejną łyżeczką żelatyny w 3/4 szklanki gorącej wody i dodałam 1/4 szklanki kompotu z agrestu i gałązkę mięty. Mieszałam dokładnie w czasie studzenia, gdy była prawie zimna, wyjęłam miętę i dodałam stopniowo jogurt i serek waniliowy, mieszajac rózgą. Gdy masa zaczęła zastygać, wlałam ją do tortownicy na zastudzoną masę jabłkową. Ponownie wstawiłam do lodówki.
Kolejną galaretkę, cytrynową rozpuściłam w 1, 5 szklanki gorącej wody . Po dokładnym wymieszaniu dolałam 1/2 szklanki kompotu z agrestu i studziłam. Gdy była już prawie zimna wlałam cieniutką warstwę na masę serowąi ułożyłam na niej odcedzony agrest z dwóch słoiczków kompotu, by owoce „przykleiły”się do deseru. Jak ta warstwa zastygła w lodówce a galaretka zaczęła tężeć , wlałam jej resztę do tortownicy, by przykryła owoce. Mimo tych środków ostrożności coś między warstwami nie stykło i troszkę galaretki uciekło mi z tortownicy ( chyba jej dobrze nie domknęłam), ale co to by był za deser z agrestem od Malcolma bez jego legendarnego pecha 😉 Na szczęście tylko troszeczkę i warstwa z agrestem i galaretką wyszła przyzwoicie. Zaglądałam do lodówki ze strachem, ale w w końcu było ok.
To wszystko robiłam etapami pod wieczór, agrestowy deser został w lodówce na noc i do podwieczorku wczesnym popołudniem następnego dnia zastygł jak trzeba. Zanim otworzyłam tortownicę , objechałam ją naokoło nożem moczonym w gorącej wodzie – wyszedł prawie bez szwanku, z drobniutkimi ubytkami . Na kawałki też się kroił bez problemu. A smakował – bajecznie. Pomysł dodania aromatycznego, kwaskowego kompotu z agrestu do każdej warstwy i mięty okazał się strzałem w dziesiątkę . Deser był świeży, lekki , w sam raz na słoneczne popołudnie. Zjedliśmy go w ogrodzie po obiedzie na grillu. Wszystkim bardzo smakował, a najbardziej mojemu synowi, który jest wielbicielem tego typu zimnych deserów.
Resztę soku z agrestu po odcedzeniu owoców rozcieńczyłam do picia i też cieszyła się powodzeniem ( na zdjęciu z ogrodu). Wykorzystałam dwa z czterech kompotów a dwa dałam córce i synowi, fanom twórczości Malcolma XD. Jest to twórca tajemniczy, nie ujawniający swojej tożsamości. To, co pisze ( i co zostało świetnie pokazane w serialu) jest mi jakoś bardzo bliskie, zastanawiam się nawet, czy nie poznałam gdzieś Malcolma, na przykląd na jakiejś blogowej imprezie, a może nawey jadł moje ciasto ? To dopiero byłby numer 🙂
Deser nam tak smakował, że postanowiliśmy odnowić zasoby agrestu w ogrodzie ( dwa krzaczki są już bardzo stare i mało wydajne) i posadziliśmy dwa nowe.
Dziś mija 14 lat, od czasu, kiedy pierwszy raz zamieściłam wpis na blogu. Mój blog, to już duże dziecko, nastolatek, starszy niż moja córka, gdy mi go zakładała ( miała 12 lat). W czasie blogowania poznałam wielu wspaniałych ludzi, bywałam na wielu warsztatach i spotkaniach, moje życie zmieniło się bardzo. Wprawdzie podczas pandemii nieco wszystko przyhamowało , ale powoli wraca do normy – już licze dni, do kolejnego blogerskiego spotkania we Wrocławiu, gdzie oczywiście przyjadę z ciastem . A kiedyś upiekłam ciasto w nawiązaniu do tytułu piosenki artysty, który mnie zauroczył i to było kolejne żródło niezwyklych spotkań. Ten sernik z płatkami jabłoni pewnie by Kortezowi posmakował, muszę pomyśleć o podobnym przy następnej okazji. Poniżej autograf na płycie , który to wyjaśnia.
Urodziny bloga, to u nas święto rodzinne. Dziś każdy jest zajęty, serniczek poczeka do jutra a nawet niedzieli na przyjazd dzieci. Zrobiłam go z dodatkiem mleczka kokosowego z wiórkami , do którego dodałam płatki jabłoni, żeby było romantycznie i lekko, jak na 14-latka przystało.
SERNIK Z PŁATKAMI JABŁONI
kilogram sera z wiaderka
25 dkg wiejskiego twarogu
2 lyżki wiórków kokosowych i pół szklanki wody
garść platków jabłoni
2/3 szklanki drobnego cukru
3 jajka
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżka cukru migdałowego
2 łyżki soku z pomarańczy
Wiórki kokosowe zalałam na noc wodą, na ostatanią godzinę dodałam płatki jabłoni. Zmiksowałam to wszystko , potem dodalam twaróg i zmiksowałam raz jeszcze. Dodawałam na zmianę ser z wiaderka, jajka i drobny cukier, mieszajac tylko łyżką. Pod koniec dolałam sok z pomarańczy i cukier migdałowy, a gdy się wszystko wymieszało, ostrożnie wmieszałam mąkę ziemniaczna.
Wstawiłam do piekarnika nastawionego na 180 C i od razu zmniejszyłam temperaturę do 160 C. Po 45 minutach zmniejszyłam jeszcze do 120 C, po pół godzinie wyłączyłam piekarnik i zostawiłam sernik do wystudzenia, uchylając drzwiczki po 20 minutach. Sernik najpierw dość mocno urósł, potem lekko opadl, ale nie na tyle, by nie pozostał wilgotny i puszysty. Na razie zjadłam tylko kawałek ze zdjecia, jest pyszny i delikatny.
14 rocznica założenia bloga wywolała u mnie wiele reflekscji. Mam spory dystans do tego, co robię , staram się wyciągać z blogowania to, co najbardziej pozytywne i dbać o to moje miejsce w sieci, by było ciepłe i przyjazne.
Rok się kończy a ja przypomniałam sobie o jednym z najprzyjemniejszych wydarzeń, które mnie w nim spotkały i …nie zrobiląm z niego relacji … Nadrabiam więc , na podstawie zdjęć , dzieląc się przede wszystkim wrażeniami z Influencers LIve Wrocław . Przekonałam się, że spotkania blogerskie są mi potrzebne do życia jak woda, więc zanurzyłam się w jego atmosferze i nabiłam sobie akumulatory na długo. Jak zwykle na blogerskie spotkania zabrałam ze sobą ciasto ( drożdżowe ze śliwkami ) i miałam szczęście, bo pierwsza prelegentka, której wysłuchałam – oczywiście Janina Daily ( mówiła o tym, że warto mieć kręgosłup -moralny) przechodziła po jej zakończeniu obok mnie i udało mi się ją poczęstować 🙂
Oczywiście nie przeszkodziło mi to wysłuchać jej następcy . Był to jeden z jej licznych „mężów”, Kamil Kozieł, który bardzo ciekawie i przekonująco opowiadał o etycznej stronie komunikacji. Potem zaciekawił mnie Michał Górecki mówiący o wzlotach i upadkach blogowania , ze szczególnym uwzględnieniem tych ostatnich.
W przerwach szukałam znajomych i częstowałam ich moim ciastem drożdżowym ze śliwkami.
Oprócz dobrych znajomych z blogosfery ( spotkałam m.in Ulkę i Bernadettę , Adama z Parowara Faceta i Panią Miniaturową) poznałam nowych znajomych a rozmowy zaczynające się od ciasta prowadziły na ciekawe tory. Miło mi było, gdy sympatyczne wolontariuszki wspominały swoje babcie piekące podobne ciasto, poznałam też chłopaków , którzy korzystają z przepisów z mojego bloga, bo – łatwo je przerobić na wegańskie , albo w ogóle łatwo przyrządzić, bo nie są skomplikowane 🙂 Jeden z nich ( Szyderczy Włóczykij) pokazał mi miejsce, gdzie można najbliżej coś zjeść i zrobił ekstra zdjęcia na ściance . Z przyjemnością stwierdziłam, że nadal łatwo nawiazuję kontakty z blogerami w każdym wieku i nie czułam żadnej różnicy pokoleniowej, co krótko po okrągłych urodzinach okazało się dla mnie bardzo ważne .
Spotkanie odbywało się w pięknej scenerii Hali Stulecia we Wrocławiu, gdzie nie omieszkałam sforografować krasnala z moim identyfikatorem.
Jednym z gości specjalnych spotkania było moje ulubione Radio 357 – z ciekawością wysłuchałam jednego z reporterów, Krystiana Hanke , który opowiadał, jak działa radio dzięki Patronom (którym i ja mam zaszczyt być), podczas panelu o tym, jak zarabiac na własnych produktach.
Radio zapewniło nam muzykę podczas imprezy integracyjnej wieczorem ( Marta Malinowska super się spisała). Było też czym poprawiać humor dzięki sponsorom, a podczas imprezy widać było jak jeden z gospodarzy ( Mr. Wroclover) czujnym okiem ogarniał całość i sprawdzał, czy wszyscy się dobrze bawią . Muszę przyznać, że atmosfera była doskonała i ja skorzystałam z niej w pełni. Przy okazji usłyszałam wiele milych słów , między innymi od Janiny, która powiedziała, żebym nadal piekła ciasto i przywoziła je na spotkania, bo to jest wszystkim potrzebne. Kolejny raz potwiedziła się moja myśl, że wspólne jedzenie zbliża ludzi i stwarza najlepszą atmosferę do rozmów o życiu.
Jednego tylko żałuję, że wrodzona nieśmialość ( tak, to moja cecha …) nie pozwoliła mi podejść do stanowiska Radia 357 i porozmawiać z ulubionymi Redaktorami. Za to następnego dnia pogadałam jeszcze z organizatorami – Maciejem „Zuchem” i Marcinem Perfuńskim o nowej formule spotkania, która dzięki mniejszej ilości sponsorów pozwala na bliższe kontakty, więcej blogerskich rozmów na żywo, za którymi byliśmy tak stęsknieni. Jedną z takich rozmów odbyłam też z Andrzejem Tucholskim, którego znam od pierwszego Blog Forum Gdańsk w 2010 roku i spotykam na wszystkich większych imprezach dla blogerów.
W niedzielę spotkania cieszyły się nie mniejszym powodzeniem , mimo zmęczenia po imprezie i wcześniejszej Gali Twórców. Byłam m. in. na prelekcji Ani Wiatrowskiej ( Qerowy feminizm), Marcina Antosza ( Maszynista.eu) i na panelu prowadzonym przez Janinę o tym, jak mówić o trudnych , traumatycznych sprawach. Żegnajac się ze wszystkimi , zdążyłam się przytulić do specjalnej maskotki ofiarowanej organizatorom przez Janinę. Odniosłam wrażenie, że wszyscy, po dwuletniej przewie, byliśmy bardzo stęsknieni za spotkaniami i rozmowami na żywo w specyficznej, bardzo życzliwej atmosferze blogeskich spotkan. Mam nadzieję, że do zobaczenia w przyszłym roku !
O odtwarzaniu dawnych przepisów , książkach wydawanych przez pałac w Wilanowie i autorze projektu profesorze Dumanowskim z Torunia usłyszałam po raz pierwszy podczas warsztatów z Maciejem Nowickim na blogerskim spotkaniu w Gdyni w 2016 roku. Kuchnia historyczna w praktyce bardzo mi się spodobała a Maciej Nowicki opowiadał o tym z taką pasją, że i mnie zaraził. Rok później uczestniczyłam w cyklu warsztatów Smaki Wisły organizowanych w Villa Intrata, gdzie korzystając w ogrodów przy palacu w Wilanowie gotowaliśmy różne potrawy , wykorzystując też dawne przepisy z książek z serii Monumenta Poloniae Culinaria. W miedzyczasie nabyłam jedną z nich i sama próbowałam odtwarzać niektóre przepisy ,w domowej kuchni. Przyznam, że to pasjonujące zajęcie -samodzielnie zrobić coś, co smakowało jak kilkaset lat temu.
Niedawno dowiedziałam się, że Profesor Jarosław Dumanowski opracował kolejną książkę a Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie ją wydało.
Tym razem jest to „Zbiór dla kuchmistrza” ,odnaleziony rękopis książki kucharskiej z 1757 roku spisanej dla strażnikowej litewskiej Rozalii z Zahorowskich Pociejowej, pochodzący ze zbiorów Biblioteki Narodowej Ukrainy w Kijowie.
Niezwykłym odkryciem okazała się zawarta w zbiorze kopia najstarszej, uważanej za zaginioną , polskiej ksiażki kucharskiej – „Kuchmistrzostwa” opublikowanej w Krakowie ok. 1540 roku. Oprócz tego zawarte są w rękopisie przepisy zaprzyjaźnionych dworów, a nawet lekarza, a także wskazówki praktyczne dotyczące gospodarstwa domowego . W książce opracowanej przez profesora Dumanowskiego i Switłanę Bułatową jest około 1000 takich przepisów i porad. Jest to fascynująca lektura , świadectwo historii nie tylko kulinarnej, poznawanej od praktycznej strony.
Podczas spotkania promującego książkę w Villa Intrata , Profesor Dumanowski i p. Elżbieta Grygiel z wydawnictwa opowiadali o tym, jak powstawała książka, o niezwykłości odkrycia receptur z 1540 roku a także o specyfice dawnych przepisów , charakterystycznych dla tamtych epok potraw, przypraw i składników. O tym wszystkim możemy poczytać w bogatym wstępie, gdzie pokazane jest tło historyczne zbioru przepisów , historia rodu jego właścicielek a także informacje o kontekście kulinarnym , jak specyficzny smak czy rola postu. Mnie jednak prócz postaci właścicielek ksiązki intryguje, kto fizycznie zadał sobie trud przepisywania tych wszystkich receptur. Czy był to jakiś mnich-skryba czy też może charakteryzująca się pięknym charakterem pisma uboga krewna, rezydentka dworu ? tego się już chyba nie dowiemy…
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie nie tylko wydaje książki z historycznymi przepisami, ale też prowadzi cykl warsztatów praktycznego ich wykorzystania. Maciej Nowicki jest nie tylko „nadwornym” kucharzem ale i naukowcem piszącym o tym w swoich pracach. Praktyczne odtwarzanie historycznej kuchni zostało docenione też we Francuskiej Akademii Kulinarnej , o czym z dumą opowiadał szef Działu Rekonstrukcji Historycznej pałacu , Grzegorz Mazur -prezentując dar Francuzów – odpowiedni fartuch.
Po części oficjalnej mieliśmy okazję spróbować dań odtworzonych z przepisów tej książki. Tym razem Maciej Nowicki reprezentował polską kuchnię w dalekiej Jordanii, dania przygotował młody kucharz Marcin Walczak. Był to jesiotr z warzywnym puree, piklowanymi warzywami i intensywnym rybnym sosem :
Na deser jedliśmy coś z „Karmii sobotniej” – czyli danie postne w lżejszym wydaniu – mannę z szafranem, korzennymi przyprawami i musem owocowym :
Muszę tu dodać, że przy odtwarzaniu dawnych przepisów przyprawia się dania łagodniej, niż dawniej – smaki kontrastowe i intensywne byłyby trudne do zaakceptowania przez nasze podniebienia. Poza tym stosuje się już nowoczesne techniki – zamiast moździerza – blender, zamiast rożna na ogniu – odpowiednie piece. Zarówno ryba jak i deser smakowały doskonale, choć dla niektórych nawet złagodzone staropolskie smaki były wyzwaniem.
Nie byłabym sobą, gdybym po powrocie do domu nie wypróbowała któregoś z dawnych przepisów . W planach mam dania z grochu jako bazy do ciast i placuszków, na razie zrobiłam kolejną już musztardę, bo miałam w domu resztę pigwy. Bazą był ten przepis :
Gorczycę miałam białą, ocet domowy , jabłkowy – przyprawy dostosowałam do swojego gustu. Zamiast cukru dałam miód, z goździków zrezygnowałam na rzecz cynamonu i odrobiny kardamonu, dosypałam też nieco pieprzu i soli. Wyszła bardzo ciekawa w smaku, pasuje zarówno do mięs jak i serów. Bardzo się cieszę, że mogłam wykorzystać w praktyce kolejny staropolski przepis.
Wczoraj ogłoszono zamknięcie szkół i przedszkoli , od poniedziałku wiele dzieci będzie w domu z rodzicami lub opiekunami. Aby ci pierwsi się nie nudzili a ci drudzy nie denerwowali koniecznością wymyślania zajęć lub perspektywą „zniknięcia” dzieci w sieci albo przed telewizorem na cały wolny czas , podrzucam trochę pomysłów. Zróbmy domowe warsztaty kulinarne dla dzieci, gotujmy wspólnie, bawmy się razem. Nie muszą być to wyszukane czy zrobione idealnie potrawy, najważniejsza jest wspólna praca w formie zabawy i rozbudzanie kreatywności. Przeznaczmy na gotowanie i przygotowywanie posiłków więcej czasu niż zwykle , nie bójmy się bałaganu w kuchni . Do sprzątania , wspólnego, też możemy dzieci zaangażować.
Jako mama trójki dzieci i była nauczycielka mam za sobą trochę takich doświadczeń. Prowadziłam dla zaprzyjaźnionych nauczycielek warsztaty dla dzieci w przedszkolu, szkole podstawowej, dawnym gimnazjum. Czasem gotuję z dziećmi z zaprzyjaźnionych rodzin. Podrzucam trochę pomysłow w formie przepisów i wskazówek, do czego młodych pomocników zaangażować.
Wszelkiego rodzaju racuszki i placuszki z ciasta naleśnikowego. Dzieci mogą rozmieszać rozbite jajka z cukrem w czazie przygotowania, mieszać ciasto gdy mama dodaje składniki . Najlepszą zabawą jest jednak obtaczanie placuszków w cukrze-pudrze po usmażeniu i odsączeniu z tłuszczu. Można tak zrobić racuszki drożdżowe lub na proszku do pieczenia – jak pomarańczowo-waniliowe.
2. Małe klopsiki. Turlanie mięsnych kulek to doskonała zabawa nawet dla kilkulatków. Można je potem obtaczać w tartej bułce przed smażeniem . Nie muszą być równe , po doprawieniu masy mięsnej oddajemy formowanie klopsików w rece dziecka , potem je smażymy trzymając dziecko z dala od źródła gorąca i obowiązkowo dajemy do spróbowania pierwszy usmażony klopsik, jak tylko przestygnie. Przepisy są tutaj i na nieco inne tutaj.
3 . Herbatniki dają wiele możliwości do zrobienia szybkich deserów. Można jeden posmarowac jakąś fajną słodką masą a można tylko kremem czekoladowym, kajmakiem czy konfiturą i nałożyć na niego drugi. To fajny pretekst do wspólnej pracy : mama lub tata podsuwa herbatnik, dziecko smaruje , układa na tym drugi ( nie musi być równo, chociaż można nad tym przy okazji popracować) i odkłada na tacę lub talerz. Przepis na łatwą masę serową jest tutaj.
4. Telegrzanki, jak u Teletubisiów – zdjęcie u góry wpisu. Przygotowujemy chleb tostowy lub inny i okrągłą foremką lub brzegiem szklanki czy kubka wycinamy kółka. Rozbijamy jajko z mlekiem i tu działa dziecko lub dzieci : moczy chleb dokładnie w masie jajecznej , dorosły smaży z obu stron na patelni , po lekkim przestudzeniu dziecko dodaje oczka i buzię – jeśli jemy na słodko to np. z serka waniliowego robiąc to czubkiem łyżeczki, jesli wytrawnie – to na przykład z keczupu. Może nasz pomocnik wpadnie na inne kreatywne pomysły 🙂 Dokładny przepis jest tutaj.
5. Naleśniki . Tutaj dzieciom można pozwolić na mieszanie ciasta ( np. trzepaczką – rózgą) a po usmażeniu na wybór dodatków – bita śmietana, konfitury, serki smakowe, owoce z syropu lub świeże ( banany, mandarynki, gruszki, jabłka) . Smarowanie dodatkami i zwijanie naleśników to doskonała zabawa. Można też do ciasta dodać nieco kakao , ciemne ładniej wyglądają, a jeśli lubimy wytrawne naleśniki to trochę szpinaku . Przepis na ciasto tutaj.
6-7. Tosty i kolorowe kanapki. Zanim włożymy tosty do zapiekacza młodzi pomocnicy wybierają sobie to, co w nich będzie i układają między kawałkami chleba. Kolorowe kanapki to osobna historia i chyba największe pole do popisu wyobraźni. Czuprynki z sałaty, oczka z groszku czy plastrów ogórka, twarze z sera czy szynki, noski zaznaczane keczupem – takie kolorowe, bajkowe postacie można stworzyć z chleba i dodatków a potem wspólnie zajadać. O tostach jest tutaj .
8. Sernik-domek . To nieco retro ciasto robiłam z obiema moimi córkami i kazda uwielbiała układać herbatniki – najpierw jako bazę pod jasną masę a potem dzielić je na połówki i układać ponownie przed położeniem części z kakao. Następnym etapem wspólnej pracy było „ustawianie” herbatników w domek . Przepis jest tutaj.
9. Sałatki na bazie zielonej sałaty . Duże liście sałaty najlepiej smakują porwane ręcznie na kawałki, więc to doskonała czynność dla młodych kuchennych pomocników . Dodatki można wybrać z tego, co mamy pod ręką w lodówce i na pewno znajdą się takie, które dziecko może bezpiecznie pokroić , obrać czy rozdrobnić. Podobnie jest z każdą inna sałatką warzywną .Przepisy tutaj i z kategorii sałatki.
10. Sałatki owocowe. Obranie banana czy mandarynki, podzielenie owoców na części, pokrojenie banana czy jabłka, dobór składników – to wszystko dziecko pod okiem mamy czy taty zrobi chętnie . Podobnie jak wrzucanie pokrojonych owoców do miski i mieszanie jej . Przepis na przykładtutaj.
10. Mini-szaszłyczki . Kroimy to, co dzieci lubią lub ciekawe będą smaku : sery, szynkę , ogórki świeże lub konserwowe, pomidorki, możemy dodać kawałki winogron, jabłek czy gruszek albo brzoskwiń z puszki. Układamy na tacy, dajemy dzieciom wykałaczki ( tłumacząc wcześniej, by nie ukłuły się gdzie nie trzeba i uważając na to podzczas pracy ) i pozwalamy nadziewać . Warto przy tym zwrócić uwagę na właściwą kolejność a także dobór kolorów – nieco edukacji przy zabawie w kuchni to dodatkowy bonus. Tu jest przykład.
11. Słodkie kulki : trufelki, bajaderki, kulki nadziewane : przy przygotowaniu masy na kulki pozwalamy dzieciom dorzucać do miski składniki , najlepszą jednak zabawą jest toczenie słodkich kulek w rękach i ewentualne ich obtaczanie we wiórkach kokosowych czy sezamie. Przepisy na trufelki tutaj i tutaj, są jeszcze bajaderki i kulki tiramisu.
12. Torciki waflowe i inne przekładańce. Gotowe, suche wafle można przekładać różnymi kremami czekoladowymi, kajmakiem, powidłami, konfiturami. Smarowanie kolejnych warstw to przyjemne i wdzięczne zadanie a gotowy torcik, polany na wierzchu polewą lub kremem możemy pięknie ozdobić bakaliami. Przykład tutaj.
Pamiętamy, by dzieci odpowiednio przygotować : założyć fartuch, związać włosy, umyć ręce. Domowe warsztaty kulinarne dla dzieci i wspólna praca do doskonała okazja do rozmowy, wspomnień z dzieciństwa, pogodnych żartów, odkrywania nowych smaków. Postarajmy się dobrze wykorzystać ten trudny czas. W razie potrzeby służę radami odnośnie ogranizacji pracy czy kolejnych przepisów : mailowo na grazynagotuje@gmail.com lub na messengerze fanpage Grażyna gotuje.
Kuchnia historyczna przeżywa teraz swoisty renesans. Wydawane są książki z opracowaniami staropolskich przepisów, odbywają warsztaty gdzie takie przepisy są odtwarzane . Duża w tym zasługa profesora Jarosława Dumanowskiego, pod redakcją którego te książki są opracowywane i kucharzy , którzy z pasją się tym zajmują . Pierwszym z nich, z którym się zetknęłam był Maciej Nowicki z kuchni Muzeum Pałacu w Wilanowie, potem gotowałam pod okiem Macieja Bartona z Ostoi Chobienice, Tomasza Wetlera z Bydgoszczy a ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu pod okiem Piotrka Celtyckiego.
Piotrek po raz pierwszy podjął wyzwanie odtworzenia barokowej, skomplikowanej potrawy , o ktorym tak mówi : ” Przepis na „Szczukę jedną całkiem nierozdzielną, nie rozkrajaną, smażona głowa, warzony śrzodek do rosołu albo kaszanatu, pieczony ogon” to jedna z najważniejszych receptur Stanisława Czernieckiego, autora pierwszej polskiej książki kucharskiej z 1682 r. ” Ta książka to „biblia” kuchni historycznej – „Compendium Ferculorum”. Wybrał do tego miejsce, które idealnie nadaje się do odtwarzania historycznych przepisów – Linie w ogniu, w Wielkopolsce. Działa od maja ubiegłego roku i grzeje prawdziwym ogniem palonym w różnych piecach , w tym chyba największym w Europie paleniskiem z rusztem .
Na potrzeby kuchni historycznej ruszt został zastąpiony rożnem, na którym najpierw piekła się uwędzona poprzednio szynka ze świni złotnickiej. W czasie obracania na rożnie była polewana miodem :
Gospodarzami tego miejsca są znany z produkcji kozich serów Marek Grądzki z żoną i para kucharzy , gotujacych wczesniej w poznańskiej Todze, Ewa i Piotr Michalscy. Dbają nie tylko o pyszne, przygotowywane na ogniu jedzenie ale też i domową atmosferę.
Wracając do naszej „szczuki”, czyli szczupaka – był przygotowany na trzy sposoby . „Smażona głowa” była posypywana mąką z przyprawami podczas obracania na rożnie, „warzony środek” to ta część owinięta bawełnianą ściereczką i polewana gorącym octem , pieczony ogon wymagał tylko obracania nad ogniem. Po zdjęciu z rożna wyglądało to tak :
Nie tylko wyglądało to imponująco ale też super smakowało. Najdelikatniejsza była środkowa część „warzona” , pieczona od głowy miała inną fakturę i bardziej wyrazisty smak , pieczony ogon smakował najbardziej intensywnie. Eksperyment udał się doskonale ! Niech żyje kuchnia historyczna !
Ja przyjechałam nie tylko udokumentować to wydarzenie, ale też wniosłam swoje „małe Conieco” , bo odtwarzanie dawnych przepisów stało się też moją pasją. Przywiozłam ze sobą staropolskią musztardę wiśniową i nieco bardziej nowoczesną, ale zrobioną podobnie – z ogórków kiszonych i jalapeno. Tej wiśniowej jeszcze nie pokazywałam, podaję więc przepis :
STAOPOLSKA MUSZTARDA WIŚNIOWA
2 łyżki gorczycy namoczonej w domowym occie z dzikiego bzu
łyżka zalewy od moczonej gorczycy
3 łyżki wiśni z kompotu ( bez pestek)
pół łyżeczki cynamonu
szczypta imbiru, pieprzu czarnego i ziołowego staropolskiego
łyżeczka cukru, spora szczypta soli
szczypta tymianku
Gorczycę, według rady otrzymanej kiedyś na warsztatach namoczyłam na dwie doby w aromatycznym bzowym occie. Potem włożyłam ją wraz z łyżką zalewy, pozostałymi składnikami i przyprawami do blendera i zmiksowałam , nie na gładką masę, ale tak, by struktura była lekko ziarnista . Wyszła bardzo ciekawa, w prawdziwe staropolskich smakach, słodko- kwaśna, korzenna, ostra. Na zdjęciu poniżej jest razem z moją ogórkową , obok smażonych na płycie warzyw, jako dodatek do szynki :
Musztarda okazała się pysznym dodatkiem , pasowała niemal do wszystkich dań serwowanych z ognia:karkówki z rusztu i golonki z pieca, kaszanki. Piotrek serwował też swoje słynne kiszone śledzie a także odtworzonego według historycznej kuchni suma na biało.
Warto odwiedzić to niezwykłe miejsce, gdzie jada się pysznie i sezonowo. Na najbliższy, walentynkowy weekend będzie specjalne menu, między innymi ostrygi , poza tym pyszności przygotowywane na ogniu.
Tym razem koncert Korteza w Poznaniu odbył się w znanym klubie, w zupełnie innej atmosferze, niż poprzedni, w Teatrze Wielkim. O tym ostatnim nie pisałam, bo ciasto powtórzyłam , na pamiątkę pierwszego poznańskiego , który był dokładnie 4 lata wczesniej . Akustyka była doskonała a pierwszy utwór , instrumentalny Kortez zaczął grać przy opuszczonej kurtynie , gdy podniosła się , odsłoniła pianino i atrystę, co wywarło super efekt.
Za to w klubie Tama repertuar był dostosowany do innej atmosfery, grano więcej dynamicznych utworów a te spokojniejsze miały bardzo rozbudowane instrumentalne końcówki , które wraz z grą świateł robiły niesamowite wrażenie.
Ja tym razem przygotowałam znowu karnawałowe racuszki, które tak smakowały Kortezowi i ekipie dwa lata temu . Zima ma swoje prawa , trzeba uzupełniać zapasy kalorii, zwłaszcza przy takim wysiłku, jakim jest koncert 🙂
Korzystając z okazji poprosiłam Korteza o autograf na ostataniej koncertowej Epce , z podziękowaniem za pomoc. Dodaję ją do specjalnego, kortezowego ciasta z imbirem , które wystawiłam na licytację Dla Olinka.
Fani Korteza i on sam są mocno zaangażowani w pomoc Olinkowi Jóźwickiemu, dzielnemu chłopcu walczącemu z mózgowym porażeniem dziecięcym i towarzyszącymi mu dolegliwościami. Chłopiec robi ostatnio duże postępy, rehabilitacja jest jednak bardzo kosztowna i każda pomoc się liczy. Ciasto z imbirem wraz z podziękowaniem na płycie od Korteza i inne ciekawe nagrody są do wylicytowania tutaj – ciasto do 29 stycznia. Poza tym można jeszcze pomóc Olinkowi poprzez fundację a także wpłacając 1 % podatku – kto jeszcze nie podjął decyzji, to mocno zachęcam :
A dla fanów naszego Artysty na zachętę zdjęcie, gdzie Olinek wraz z Kortezem szykują się do skonsumowania mojego świątecznego pierniczka – bo przedświąteczny pobyt w Warszawie wykorzystałam, by podrzucić ekipie Korteza gwiazdkowe przysmaki 🙂 Zrobiły wrażenie, bo gdy Kortez usłyszał, co przywiozłam, zawołał : Chłopaki, mama przyjechała 🙂 Oj, ciepło mi się na sercu zrobiło …
Wracając do koncertu w poznańskiej Tamie – był nieco inny, niż te „siedzące”, wysłuchiwane w skupieniu, ale miał swój urok i widziałam, że wielu osobom się taka luźna atmosfera podobała, sporo osób kiwało się do rytmu. Repertuar był świetnie dopasowany do tego, nawet sama się zdziwiłam, ze Kortez ma tyle dynamicznych utworów . Te spokojniejsze dawały odetchnąć, a instrumentalne, rozbudowane końcówki , zwłaszcza te, gdzie Kortez mógł się „wyszaleć” przy pianinie wymiatały. Przy Uleciało można było …odlecieć, a nowe aranżacje Pocztówki z kosmosu czy Bumerangu wbiły mnie w krzesło. Aha, bo ja ze względu na problemy z nogą siedziałam przy dźwiękowcach- Kortez się o to zatroszczył 🙂 Na koncercie byłam z synem i bardzo mi było miło, że zobaczył jak dba o mnie nasz Artysta.
Nie wiem, czy ktoś pamięta, ale pierwszy koncert Korteza w Poznaniu , w 2015 roku też był w klubie, w Spocie. Z tego co pamiętam atmosfera była bardziej skupiona , Kortez był tylko w duecie z Domanem a publiczność w klubie dała się zaczarować i stała zasłuchana.
Długa i zapewne męcząca trasa już się kończy, teraz czekamy na trzecią płytę Korteza, ciekawe, ile z przedpremierowych utworów granych na trasie się tam znajdzie. A ja, by nie pogubić się odnotowuję, że był to mój 22-go koncert i 23-cia edycja Ciasta dla Korteza 🙂
O Spotkaniu Ludzi Myślących w Sopocie słyszałam od kilku blogowych znajomych. Chwalili jego niezwykłą, twórczą atmosferę i to zachęciło mnie, by w tym roku tam pojechać. Organizuje je Instytut Zdrowego Rozsądku, w tym osoby, które przedtem pracowały przy Blog Forum Gdańsk i przyznam, że znalazłam tam atmosferę pierwszego spotkania, w 2010 roku, kiedy blogsfera zaczynała się rozwijać i dyskutowano o roli blogera i jego misji. Od tamtego wydarzenia minęło sporo czasu, zarówno blogosfera jak i Internet sporo się zmieniły. Dlatego tematem najważniejszym teraz był problem coraz częstszego hejtu, fake newsów , braku porozumienia między ludźmi i co możemy zrobić, by to zmienić.
Zaczęła Marta Klimowicz, socjolożka internetu i nie było to rozpoczęcie optymistyczne. O tym, jak zatruty jest Internet przekonujemy się obserwując fale hejtu i kłótnie nie tylko na Facebooku i twitterze, manipulacje fake newsami. Poza tym anonimowość w komentarzach pod wiadomościami daje ludziom poczucie bezkarności i wywołuje pokłady nienawiści. Najczęściej żródłem tych zachować jest bezmyślność. Gdy zastanawialiśmy się nad remedium pojawił się temat edukacji i coraz gorszego jej poziomu. Nie zdążyłam zabrać głosu w dyskusji, więc napiszę tutaj – każdy, kto ma dzieci nie powinien liczyć tylko na edukację szkolną i to, że ukształtuje ona młodego człowieka. Takich rzeczy , jak logiczne myślenie, uważność, empatia , szacunek dla innych – musimy nauczyć dzieci w domu i to już od początku. Dla dzieci trzeba znaleźć czas, rozmawiac z nimi , słuchać tego co mówią, odpowiadać na pytania, pozwalać na kreatywne zabawy , mimo, że jest przy tym bałagan, dawać przykład samemu- choćby czytając książki. Nie piszę tego sobie a muzom, wypraktykowałam to z powodzeniem na trójce swoich dzieci.
Nie zdążyłam też dodać, że ja sama jestem przykładem pozytywnego działania Internetu. Od czasu gdy młodsza córka założyła mi bloga ( ponad 11 lat temu) moje życie zmieniło się o 180 Stopni. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, nawiązałam przyjaźnie, zaczęłam jeżdzić na różne spotkania i wydarzenia . Odzyskałam pewność siebie.
O tym , jak otwierać głowy i przełamywać utarte schematy przekonaliśmy się podczas warsztatów kreatywnych z Przemkiem Staroniem ( nauczyciel roku 2018) i Jędrkiem Sołowijem. Podzieleni na grupy zrobiliśmy burzę mózgów wymyślając podczas 15 minut 100 pomysłów na to, jak zmusić ludzi do myślenia . Zadanie miało nam uzmysłowić, co czujemy podczas takiej pracy. Ja czułam się w żywiole działając bez ograniczeń, grupa przyjęła moją sugestię by nie liczyć pomysłów, bo szkoda na to czasu i w rezultacie mieliśmy ich chyba najwięcej. O tym, jak sie te pomysły weryfikuje dowiedzieliśmy się poznając metodę kapeluszy de Bono.
Jak wiele złego stało się od poprzedniego roku mieliśmy okazję przekonać się podczas rozmowy z gośćmi specjalnymi, prezydentami Gdańska i Sopotu ( na pierwszym zdjęciu) . Spotkanie miało tytuł : jak być lustrem, gdy się jest celem . Pani Aleksandra Dulkiewicz opowiadała o tym ile hejtu spotykało jej poprzednika i jak mawiał „to się źle skończy”. Niestety skończyło się tragicznie a i jego następczyni ma niełatwe zadanie. Powiedziała, że czasem zbywa niedorzeczne zarzuty śmiechem lecz siła rażenia niektórych przytłacza ją niemalże fizycznie. Trudno jest pełnić swoje obowiązki pod taką presją, ale oboje starają się i mimo wszystko nieźle dają sobie radę. W Sopocie byłam ostatnio z 10 lat temu, sporo się zmieniło.
O tym, czy za przyczyną internetu trafiamy znów do językowej jaskini opowiadała autorka bloga Mówiąc inaczej , Paulina Mikuła. Jej zdaniem nie jest tak źle, wprawdzie operujemy często skrótowcami i zwrotemi angielskimi, ale tymi ostatnimi inaczej. Nie są one jak dawniej prostymi zapożyczeniami, ale ewoluują i wzbogacają język. Staje się on bardziej plastyczny i dostosowany do epoki, jednak warto pamiętać o jego bogactwie i poprawności. Używanie zdań wielokrotnie złożonych moze być przyjemnością i przywilejem, mimo, że przy wpisie na blogu wyświetla się kiepski współczynnik czytelności i uwagi, że zdania są za długie… Jak widać, jestem tego samego zdania 😉
Na zdjęciu powyżej widać kawę w kubku termicznym – organizatorzy poprosili by zabrać je i bidony do wody ( w Sopocie spokojnie mozna pić kranówkę). Obik stoi moje ciasto, które tradycyjnie ze sobą zabrałam i poczęstowałam nim starych i nowych znajomych. Poza tym obiady, które dostaliśmy były wegańskie i w ekologicznych opakowaniach. Jak widać, ludzie myślący dbają o naturalne środowisko :
Jedną z fantastycznych osób, które poznałam była autorka fanpage Miluju i majuju – Vitia, która w doskonały sposób ilustrowała to, co się działo na scenie i widowni :
Następny dzień rozpczął się prelekcją i dyskusją z Jolą Szymańską o tym, czy Internet ma być czarno-biały, na przykładzie zdroworozsądkowego podejścia do katolicyzmu. Oto, jak zilustrowała to Vitia :
Potem były kolejne warsztaty kreatywne, na temat fake newsów i sposobów ich rozpoznawania. Prowadził je przedstawiciel Wojowników Klawiatury, mający wprawę w weryfikowaniu i wyjaśnianiu nieprawdziwych wiadomości. Najpierw rozróżnialiśmy prawdziwe i fałszywe wiadomości , potem ćwiczyliśmy w grupach konstruowanie tych drugich, by dowiedziweć się, jak łatwo jest manipulować. Przy dyskusji o tym, w jaki sposób je rozpoznawać po raz kolejny padło słowo : Myśleć – i weryfikować w kilku wiarygodnych źródłach . Niestety tych jest coraz mniej, a sprawa jest ważna. Dezinformacja wpłynęła juz na niejeden wynik wyborów, a i w obecnej kampanii politycy powołują się na fake newsy, które czasem i po weryfikacji żyją własnym życiem…
Kolejnym gościem specjalnym była p. Elżbieta Tatarkiewicz- Skrzyńska, 95-letnia pełna wigoru i ciekawa życia osoba, bratanica prof. W Tatarkiewicza , uczestniczka Powstania Warszawskiego. Rozmawiała z nią Basia Grabowska.
Pani Ela opowiadała o tym, jak dawniej ludzie radzili sobie w trudnych sytuacjach. Wojna przerwała jej naukę, więc najważniejsze dla niej było tajne nauczanie, by zdać maturę i zdobyć edukację. Dopiero później dołączyła do konspiracji i przeszła szkolenie łączniczki i sanitariuszki. Cechy, wyrobione w sobie wtedy – odpowiedzialność, punktualność, wtażliwość na drugiego człowieka pozostały jej do dziś. Pięknie powiedziała o tym, że patriotyzm jest różny w zależności od sytuacji – to nie tylko walka czy uczestnictwo w ważnych dziejowych przemianach, ale też edukacja, praca czy troska o drugiego człowieka. Zapis rozmowy można odsłuchać tutaj . Najstarszej prelegentce z dużym zaciekawieniem przysłuchiwała się najmłodsza uczestniczka – 7-letnia Marysia, która przyjechała z Supertatą .
Po tym spotkaniu przyszedł czas na podsumowującą dyskusję. Zadaliśmy sobie trudne pytanie – co możemy zrobić, by sprzeciwić się złu opanowującemu Internet i skierować go na dobre tory. Zadanie niełatwe i większość pewnie powie – co ja mogę, co my możemy. Jak powiemy, że nic się nie da, to nic się nie zmieni. Każdy z nas, mający jakąś przestrzeń w sieci może coś zrobić. Nawet ja, prowadząc blog kulinarny ( bo, mimo, że sporo piszę relacji, przepisy nadal tu dominują) . I tu wrócę do pierwszego Blog Forum Gdańsk – gdy zastanawiałam się, czy blogując mam jakąś misję , odkryłam , że tak : podając przepisy i okoliczności ich powstania zachęcam innych, by ugotowali cos dobrego, zebrali się razem przy stole i zaczęli rozmawiać. Może najpierw o jedzeniu a potem o życiu. Przy dobrym jedzeniu przyjemniej się rozmawia a w sytuacjach patowych można skierować uwagę na to, co jest na stole i zmnienić temat.
Ważne jest też, by wysłuchac zdania i argumentów osób, które mają inne poglądy. Nie dzielić na my i oni, starać się znaleźć punkty wspólne i pozytywy, od tego zacząć rozmowę. I przede wszystkim dawać przykład własnym zachowaniem. Drobne gesty i działania to kropla drążąca skałę , z kropel składa się ożywczy deszcz niosący zmiany.