Pomidory powoli zaczynają smakować już jak pomidory, można już sobie pozwolić na różne sałatki z nimi. Od pewnego czasu mam możliwość kupowania prawdziwego wiejskiego twarogu, który smakuje zjawiskowo , postanowilam więz zrobić z nim wersję sałatki caprese po polsku. Zamiast plastrów mozzarelli dałam pokrojony w spore kawałki wiejski twaróg a oliwę zastąpiłam olejem rzepakowym tłoczonym na zimno. Bazylię ( prosto z doniczki w ogrodzie, wyhodowaną samodzielnie z nasion) zostawiłam bez zmian. Prócz soli i pieprzu posypałam caprese po polsku czosnkiem niedźwiedzim , miałam suszony. Sałatka, którą podałam na śniadanie w Dniu Matki wyszła pyszna, mojemu synowi ( wielbicielowi klasycznej jej wersji ) bardzo smakowała w tej postaci.
CAPRESE PO POLSKU
kilka dojrzałych pomidorów
15-20 dkg dobrego twarogu pokrojonego w plastry
sól, pieprz, czosnek niedźwiedzi
świeże listki bazylii
2 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
Plastry pomidorów i sera układamy na talerzu naprzemiennie , posypujemy solą i pieprzem. Polewamy olejem, posypujemy czosnkiem niedźwiedzim i listkami świeżej bazylii. Ot, cała prostota – w tym tkwi tajemnica smaku. Polski twaróg zrobiony domowym sposobem doskonale pasuje do pomidorów i sprawdza się w tej sałatce . Może tylko nie bardzo nadaje się do fantazyjnej wersji tej sałatki , którą pokazywałam na blogu dawno temu :
Na razie pomidory do sałatki kupuje na targu, do sałek z ogrodu dodaję tylko bazylię. Jednak w doniczkach przed domem kwitną już pomidory i już nie mogę się doczekać, kiedy i one trafią do domowych sałatek.
Taką zupę jadałam tylko w rodzinnym domu i nigdzie poza nim jej nie spotkałam. Nawet w dzieciństwie nie bardzo ją lubiłam, być może była ugotowana na jakimś tłustym wywarze, a ja nie cierpiałam tłustych potraw. Teraz, po latach przypomniała mi się a niestety nie dopytam już Mamy , skąd pomysł na taką zupę i jakie jest jej pochodzenie. Jedno wiem- kasza była na Kujawach podawana często i w różnych postaciach , może jest to rodzaj krupniku bez ziemniaków z dodatkiem szpinakowych liści, a może bardziej cywilizowana wersja jakiejś przednówkowej zupy z lebiody czy pokrzyw, którą gotowano kiedyś.
Odtworzyłam ją z ciekawości, na lekkim rosole z indyka , z dodatkiem kaszy jęczmiennej i …bardzo mi smakowała ! Gusta się zmieniają, szpinak niezbyt lubiany w dzieciństwie też zajadam z apetytem. No, ale doprawiam go sobie według własnego smaku 🙂
KUJAWSKA ZUPA SZPINAKOWA Z KASZĄ
kawałek szyi z indyka
włoszczyzna jak do rosołu ( marchewka pokrojona w plastry, seler i pietruszka starte na tarce o grubych oczkach), cebula i por
sól, pieprz, ziele angielskie i pieprz w ziarnach
szczypta gałki muszkatołowej
ok. 1/2 kg liści szpinaku
szklanka kaszy jęczmiennej ( może być też pęczak)
Umyte mięso wrzucamy do zimnej posolonej wody, dodajemy jarzyny i ziarniste przyprawy . Jak się wywar kilkanaście minut pogotuje , dorzucamy opłukaną kaszę i gotujemy do jej miękkości. Pod sam koniec dodajemy dobrze umyte liście szpinaku, najlepiej średnie i mniej więcej równej wielkości, by się równo ugotowały. Mięso, cebule i por wyjmujemy, to pierwsze możemy obrane dorzycić do zupy. Doprawiamy ją na koniec szczyptą gałki muszkatołowej i ewentualnie pieprzem.
Zupa w tej wersji wyszła bardzo smaczna, ciekawe co by powiedziała Mama na to, że ją po latach odtworzyłam. Staram się czcic jej pamięć gotując to, co się z nią kojarzy. Miałam zrobić ten wpis wczoraj, w Dniu Matki, ale byłam skupiona na wizycie syna, który dawno już nie spędzał w domu całego weekendu… Dziś też przerwałam wpis, bo pojechaliśmy coś kupić a potem spontanicznie nad jezioro, woda była już ciepła i z wielką przyjemnością sobie popływałam. To był dla mnie najlepszy prezent 🙂
Ta zupa ziemniaczana ze szparagami, lekka i dietetyczna została przeze mnie ugotowana dla córki , ja oczywiście też jej trochę zjadłam, bo w sezonie szparagowym nie omijam żadnej sposobności, by spróbować tych warzyw. Córka jeszcze mieszka w domu i może wracając z zajęć na uczelni korzytać z domowych obiadów. Mój syn jest w innej sytuacji , do domu przyjeżdża od czasu do czasu i dlatego korzysta czasem z domowych obiadów dostarczanych wprost do pracy. Jako że jest wielkim wielbicielem dań z ziemniaków ( ulubione to szare kluski z kapustą ) teraz zajada dania cateringu Pan Pyra w ramach akcji „Lato z Panem Pyrą „. Są łatwe do podgrzania, naczynia są odpowiednio dobrane , grzeje się ich zawartośc a nie one same , nie trzeba zdejmowac folii i dania nie wysychają w czasie podgrzewania .
Dziś syn też dostał zupę ziemniaczaną :
I pyzy drożdżowe z węgierskim leczo :
Potrawy są nie tylko wygodne w przygotowaniu i łatwe do podgrzania do odpowiedniej temperatury , ale też i bardzo smaczne. Dziś wyjątkowo ziemniaki były głównie w zupie, zazwyczaj są podstawowym składnikiem drugiego dania obok mięsa i surówki.
Wracając do mojej zupy – ziemniaczanej z sezonowym dodatkiem, jakim są teraz szparagi , zrobiłam ją na lekkim rosole z kurczaka i wywarze ze szparagów.
Do garnka z wodą wkładamy mięso z kurczaka i włoszczyznę, dodajemy sól i ziarniste przyprawy i gotujemy około pół godziny. Dodajemy obrane i pokrojone ziemniaki , szparagi bez zdrewniałych końcówek, też pokrojone i gotujemy do miękkości wszystkich warzyw . Wyjmujemy ziarniste przyprawy, mięso i miksujemy wszystko na aksamitny krem.
Zupa wyszła smaczna, lekka a jednocześnie sycąca. Córka zjadła ją ze smakiem , a ja się cieszę, że syn też miał podobną w domowym obiedzie.
Szparagi można jeść przez niedługi czas w roku, korzystam więc z tego i robię je często. najbardziej polubiłam grillowane, nie tylko na powietrzu, robię je też na grillowej patelni. Tak przyrządzone są dobre szczególnie zielone , ale i białe też doskonale smakują. Grillowane szparagi z serem, które są na zdjęciu posypałam korycińskim z czarnuszką, to bardzo ciekawy dodatek. Innym razem podałam je z prażonym sezamem, ale zniknęły tak szybko, że nie zdążyłam ich sfotografować 🙂 Robię też szparagi pieczone, na dłużej zatrzymuję w słoikach jako kiszone , pyszne są też z nich kremowe zupy.
Zielonych szparagów nie trzeba obierać, odłamujemy tylko zdrewniałe końcówki – w tym miejscu, gdzie się same łamią . Z białymi postępujemy podobnie, jeśli po odłamaniu włókna się ciągną, wtedy należy je obrać. Jeśli są bardzo świeże, wystarczy te końcówki odłamać , po zgrillowaniu będzie można je zjeść bez problemów.
Na 15 minut przed grillowaniem posoliłam szparagi i skropiłam oliwą. Zrobiłam to intuicyjnie, bo większość warzyw tak przygotowuję na grilla. Dzięki temu szybciej i łatwiej przechodzi proces ich przygotowania. Jeśli robię białe, które są grubsze, przecinam je w poprzek, zachowując główki w całości.
Tak przygotowane szparagi kładę na rozgrzaną grillową patelnię cienko posmarowaną olejem , po kilku minutach przegarniam , by były równo przypieczone. Od razu posypuję dodatkami i podaję na ciepło.
Grillowane szparagi lubią też szynkę i boczek. Ostatnio przy okazji kulinarnego spotkania zrobiłam właśnie takie mieszane grillowane z dodatkiem wytopionego na suchej patelni boczku. Na końcu zostały jeszcze posypane tartym parmezanem i podane z suszonymi pomidorami .
Ten przepis Anthony Bourdain w swojej książce zaczyna słowami : nie zniechęcajcie się ostrym zapachem i smakiem, to jest pyszne 🙂 faktycznie, zapach jest niezbyt przyjemny, ale smak marynowana rzodkiew ma doskonały, zwłaszcza do mięs. Jedliśmy ją na szczęście na dworze, do grilla, więc zapach rozszedł się w powietrzu. Moja córka, która jest bardzo wrażliwa na zapachy nie zdecydowała się spróbować 🙂 hehe, tym więcej dla mnie, bo smak mi bardzo odpowiadał.
MARYNOWANA RZODKIEW PO KOREAŃSKU
Spora biała rzodkiew pokrojona w cienkie plastry
100 ml octu ryżowego
100 ml wody
50 g cukru
25 g soli
Ja najpierw , wzorem ogórków w sosie sojowym posoliłam plastry rzodkwi i zosatwiłam na pół godziny. Potem dodałam mieszankę cukru i octu, zostawiłam na noc w tempearturze pokojowej a potem włożyłam do lodówki. Spróbowaliśmy następnego dnia.
Zapach zaintrygował moją kotkę Fiji , która mi asystuje często w kuchennych poczynaniach.
Fiji trafiła do nas zimą ubiegłego roku, za pomocą fundacji. Pani, która opiekowała się nią na działkach ( ktoś wyrzucił kotkę z domu po śmierci jej właścicielki) zamieściła ogłoszenie a zdjęcie szarej centkowanej koteczki bardzo spodobało się mojej córce. Przęjęliśmy ją do transportera i zawieźliśmy do domu. Była tak wystraszona, że nie wychodziła zza szafy, tylko tyle, by zjeść. Zawiezienie jej do weterynarza by ją wyleczyć i wysterylizować było nie lada przedsięwzięciem … Oswajała się długo, najpierw latem korzystała z uroków ogrodu i wygrzewania się na słońcu 🙂
Do mnie nabrała dużego zaufania, bo najwięcej kręcę się po kuchni , oczywiście była tam zawsze, gdy kroiłam surowe mięso. Jesienią dała się już brać na ręcę, „dogadała” się też z naszym Nukiem i leżą czasem przytulone razem. A przed Świętami pomagała robić porządki 🙂
Teraz latem lubi kłaść się na ogrodowych „podstumentach” i świadoma swojej urody udaje pomnik 🙂
W ogrodzie trzeba uważać, by koty nie zlapały kleszczy. O nasze domowe dbamy sami, o tych bezdomnych myślą fundacje opiekujące się zwierzętami. Zapraszam do zapoznania się z mozliwością pomocy , można wybrać sobie schronisko i wspomóc je .
A nasza Fiji jest już szczęśliwa i sama kiedyś siadła na gazecie z odpowiednim tytułem . Daje nam wiele radości, pięknie mruczy, przytula się a i samo obserwowanie jej zachowania w ogrodzie jest dużą przyjemnością. Czasami zerkam na nią czytając to, co przysłała mi księgarnia internetowa Nieprzeczytane.pl .
Dokładnie 10 lat temu po raz pierwszy zamieściłam przepis na blogu. Założyła mi go moja córka, wtedy 12-laka, bym miała co robić w Internecie i pokazywać to, co gotuję i piekę. Jak kiedyś powiedziała – zakładając bloga dała mi drugie życie. To prawda, wlaśnie najmłodsze z mojej trójki dzieci zaczynało dorastać a ja mieć więcej czasu dla siebie. I zaczęły się przygody : blogerskie spotkania, wyjazdy na warsztaty kulinarne i blogowe konferencje, kulinarne podróże, nawet kilka wygranych konkursów . O tym wszystkim piszę w relacjach. Dziesięć lat to kawał życia i było ono bardzo intensywne. Najważniejsze – poznałam wielu wspaniałych ludzi, nie tylko pasjonatów gotowania i te przyjaźnie i znajomości są dla mnie bardzo cenne.
Tort zrobiłam z ciemnego biszkoptu z masą serowo – śmietanową z dodatkiem kokosowej śmietanki, ozdobiony truskawkami i miętą. Do części masy dorzuciłam zmiksowane porzeczki z kompotu.
2 łyżki śmietanki kokosowej ( z puszki z mlekiem, zebrana przed zamieszaniem)
ok. 3 łyżki cukru-pudru
łyżka zmiksowanych porzeczek
truskawki, mięta
Ubiłam śmietankę z cukrem-pudrem, miksując na najmniejszych obrotach dodałam zmielony wiejski twaróg, śmietankę kokosową i serek labneh.Upieczony ciemny biszkopt podzieliłam na trzy blaty, 1/3 masy odłożyłam i dodałam do niej zmiksowane porzeczki.
Na pierwszy blat położylam połowę białej masy, na drugi tę z porzeczkami. Na wierzch dałam znów białą masę i ozdobiłam ją przy pomocy Córki Założycielki truskawkami i miętą.
Nie jestem dobra w pracach manualnych i dlatego torty wolę dekorować owocami. Ale moje ciasta smakują niemal wszystkim, którzy je zajadają. Zabieram je na blogerskie spotkania a także na koncerty niektórych ulubionych muzyków. To jest dla mnie taki wyjątkowy bonus, akcje Ciasto dla muzyka i przede wszystkim Ciasto dla Korteza pięknie się rozwijają, dają mi wiele radości i satysfakcji. W ciągu tych dziesięciu latach blogowania wiele się zmieniło, staram się żyć pełnią życia . Dziękuję wszystkim ciekawym ludziom, których na swojej drodze spotkałam i zapraszam po kolejne kulinarne inspiracje i do lektury moich relacji . A przy okazji spotkań na żywo- na ciasto 🙂
Podagrycznik to uporczywy i bardzo inwazyjny chwast. U nas rośnie pod płotem i przy domu atakując grządki z ziołami. Dopiero trzy lata temu dowiedziałam się, że jest jadalny ( najlepiej młody) i ma nawet pewne korzystne właściwości. Suszę go na herbatkę, która łagodzi bóle reumatyczne, młody na surowo dodaję do surówek, sałatek ,pesto a także do zup i jarzynek obok lub zamiast szpinaku. O, na zdjęciu poniżej widać podagrycznik wokół talerza, jak widać wykorzystują go też jako tło do zdjeć 😉 jest też składnikiem sałatki. Kiszony podagrycznik jest fajnym dodatkiem do kanapek i sałatek a także, jak wszystkie kiszonki wzmacnia odporność organizmu.
O tym, że to „zielsko” można kisić dowiedziałam się na którejś z roślinnych grup. Podobno młode gałązki, te ciemnozielone mają duże prozdrowotne właściwości i kiszenie jeszcze je wzmaga. Dlatego pieląc grządki z ziołami jakiś czas temu nazbierałam młodych łodyżek podagrycznika by na próbę zakisić je w słoiczku. Nie było ich wiele , więc dodałam do kiszenia nieco kapusty pekińskiej i jabłko – bardzo lubię kiszone jabłka i dodaję je teraz często do słoiczków z warzywami.
KISZONY PODAGRYCZNIK
młode gałązki podagrycznika
pół jabłka
2-3 liście kapusty pekińskiej
ząbek czosnku , liście wiśni i czarnej porzeczki
gorąca solanka – łyżka soli na litr wody
Warzywa i dobrze umyte liście podagrycznika układamy ciasno w słoiku, zalewamy ostrożnie gorącą, osoloną wodą. Oczywiście możemy zakisić sam podagrycznik – zwykle surowca jest pod dostatkiem.
Otworzyłam słoik po tygodniu, bo takie najbardziej lubię – liście podagrycznika miały smak zbliżony do …kiszonych ogórków. Dodawałam je do kanapek, zrobiłam też z nimi sałatkę. Dałam też do niej ukiszone z podagrycznikiem jabłko, kapustę pekińską zjadłam osobno – nabrała koloru zmieszanego z zieleni podagrycznika i czerwieni od skórki jabłka, więc zrobiła się lekko szara… ale doskonale smakowała. Proszę więc uważać przy warzywnych mieszankach z jabłkiem, może lepiej dodawac do nich takie o żółtej skórce .
SAŁATKA Z KISZONYM PODAGRYCZNIKIEM I GRILLOWANYMI SZPARAGAMI
świeże oregano i bazylia ( dodałam już listki czerwonej)
sól, pieprz z młynka, dobry olej, sok z kiszonki
Na umytych i osuszonych liściach sałaty ułożyłam kawałki grillowanych szparagów , pomidorki, ser i domową wędlinę. Polałam łyżką soku z kiszonki i oleju rzepakowego tłoczonego na zimno, posypałam pieprzem z młynka i młodymi listkami oregano i bazylii. Sałatka smakowała rewelacyjnie a ile w niej witamin ! Kiszony podagrycznik i jabłko dodały fajnego kwaskowego elementu, uzupełniającego słodkie pomidorki, grillowane szparagi, słony ser i wędlinę. warto wykorzystać to uporczywe zielsko, odrasta cały czas, więc nietrudno znaleźć młode , ciemnozielone pędy. To dla mnie kolejne ciekawe zastosowanie jadalnych chwastów, uważam je za bardzo udane.
Wspaniałe są te kotleciki jagnięce, prawda ? Nie jest to importowana jagnięcina z dalekich krajów , tylko z naszych rodzimych ras , o których odtworzenie dbają teraz naukowcy. Na początku marca miałam przyjemność uczestniczyć w naukowej i praktycznej prezentacji programu Biostrateg, realizowanego przez Instytut Zootechniki z podkrakowskich Balic i jego filię w Kołudzie Wielkiej. Ma on za zadanie sprawdzenie walorów kulinarnych polskich ras owiec a także skrócenie drogi od producenta do konsumenta .
Praktyczną stroną tej konferencji zajął się pasjonat rodzimej jagnięciny – Piotr Lenart, chciał pokazać restauratorom, że opłaca się współpracowac z hodowcami, bo z jagnięcej tuszy można wyczarować potrawy o wspaniałym smaku, a jeśli się ją mądrze i w całości zużytkuje, to nie musi być to mięso drogie.
Spotkanie odbyło się na gościnnej Ziemi Dobrzyńskiej, w kilku miejscach. Goście nocowali w Glewie, z Zagrodzie pod zachrypniętym kogutem i tam pierwsze przygotowania i rozmowy odbyły się podczas kolacji, którego głównym tematem był kogut i dania z niego :
Następnego dnia wykłady i degustacja odbyły się w Folwarku Matera w pobliskim Wielgiem . Nie będę tutaj teoretyzować, wspomnę tylko, że w poszukiwaniu ciekawych rodzimych ras owiec, które będą odtwarzane i chronione prof. B. Borys z Kołudy i Piotr Lenart znaleźli i takie, które wypasały się w lesie , niemal na dziko. Teraz pokażę, jakie dania powstały na bazie rodzimej jagnięciny. Na przystawkę było carpaccio z jagnięcego combra, zamarynowanego wcześniej. Cieniutkie plastry smakowały zjawiskowo.
O tym, jak efektywnie wykozrystać całą tuszkę przekonał nas barszczyk na jagnięcinie z kołdunami, z mięsa z wywaru :
Kołduny były bardzo delikatne a barszczyk esencjonalny. Mięso z wywaru a także końcówki pieczonego trafiły do zjawiskowych w smaku pierogów :
Do dojadania była tuszonka z jagnięciny, do której wykorzystano mniej „konkretne” kawałki mięsa.
Prócz kotlecików pokazanych na pierwszym zdjęciu były i takie bez kostki :
Każde z mięs było oznaczone, z którego gatunku pochodzi i jego walory smakowe oceniali fachowcy, jak na program badawczy przystało.
Wieczorem goście przenieśli się do legendarnego już królestwa Mirki Wilk – Tradycyjnego jadła. Tam, u laureatki Złotych Półgęsków ( Z Festiwalu gesiny w Przysieku) w bardziej swojskich warunkach próbowalismy jagnięciny w towarzystwie lokalnych dodatków.
Jedliśmy m.in. jagnięce żeberka w kapuście, ziemniaczny placek – szandar , klopsiki – z warzywnymi dodatkami autorsta Mirki i z „Wilczym kłem” na strawienie :
Nie zabrakło tez kultowych pierogów, tym razem z gęsiną :
Po takiej uczcie każdy restaurator na pewno przekonał się do rodzimej jagnięciny , program, o którego początku pisałam rok temu spełnił więc swoje zadanie. Czekamy na efekty , na razie dania z jagnięciny są jednym z elementów trasy kulinarnej Niech Cię zakole, dostępne są też na lokalnych rynkach w Bydgoszczy, Toruniu i Poznaniu.
Na zakończenie pokażę kawałek „skansenu” Mirki Wilk w Wielgiem, gdzie miałam przyjemnośc nocować . Jest tam pięknie jak w bajce, gospodymi zbiera po całym świecie ( widziałam to podczas wycieczki do Alzacji) ludowe naczynia kuchenne do jego wyposażenia i sama malunkami ozdabia wnętrza.
Po długim weekendzie i świętach często mamy problemy z tym, co zostało , bo zrobiliśmy nieprzemyślane zakupy. Mnie zwykle zostaje sporo chleba, podaję go czasem na obiad w formie puddingu, a taka resztkowa sałatka w poniedziałki poświąteczne gośi u nas często. Tym razem zostało mi pół czerwonej papryki , pomidor i zielony ogórek, resztki serów i wędlin. Końcówki chleba drobno pokroiłam i ususzyłam na grzanki. Rucola, bazylia i oregano z grządki, domowy ocet jabłkowy ( też zrobiony z resztek) i dobry olej dopełniły smaku.
Niestety nadal za dużo kupujemy i to nie tylko jedzenia. Czasami zakupy robimy pod wpływem impulsu, nie przemyślimy ich dokładnie . Nie zawsze zakupione rzeczy podobają się nam, czasami nie pasują. Co wtedy mamy zrobić , by zrekompensować sobie wydatki na coś, co nam nie jest aż tak bardzo potrzebne , przestało się nam podobać lub po prostu nie pasuje ? Mnie się to zdarzyło kilka razy, jeszcze częściej ochotę na zwrot zakupów ma moja córka, wiadomo- młodzi kupują bardziej impulsywnie. Czasem odpuszczamy, ale teraz już są możliwości, by poradzić sobie z tym problemem.
Jeśli kupujemy w zwykłym sklepie, to wiemy, gdzie i jak zwrócić. zakupione rzeczy. Gdy robimy zakupy przez Internet , sprawa nie jest taka łatwa. A może jednak ?
Nietrafione zakupy dokonane w sklepach internetowych możemy oddać w prosty sposób, za pomocą zwracam.pl . Najpierw musimy się dowiedzieć, ile mamy czasu na zwrot. Ustawowo jest to 14 dni, plus kolejne 14 dni na przesyłkę. Jednak niektóre sklepy wydłużają te terminy, warto więc sprawdzić na portalu, jak to wygląda w sklepie, w którym dokonaliśmy zakupów. Dokumenty dotyczące transakcji możemy wypełnić on-line, tak samo w razie potrzeby zlecamy wysyłkę z powrotem.
Na portalu znajdziemy też praktyczne wskazówki, jak sprawnie dokonać zwrotu zakupów. Jeśli zrobimy wszystko w terminie, mamy problem z głowy. Teraz zwrot przedmiotów, z których nie jesteśmy zadowoleni jest już znacznie łatwiejszy, mamy wszystko łącznie z dokumentami w jednym miejscu.
Czasami, jak rozmawiam ze znajomymi i mówię im, że piekę domowe ciasto w każy weekend, to pytają – czy ci się chce ? A chce mi się, wychowałam się w tradycyjnym domu, gdzie tak było i sama te tradycje podtrzymuję. Jakoś robienie ciast czy deserów na weekend nie sprawia mi problemów, a wspólone weekendowe podwieczorki to element naszej domowej atmosfery. Najbardziej lubię piec ciasta z owocami, zwłaszcza z tymi zebranymi w ogrodzie. Teraz na razie jest tylko rabarbar ( wiecie, ze to warzywo ? 🙂 , na koniec majówki zrobiłam więc placek z rabarbarem i jabłkami . Dodałam do niego jeszcze jeden „tajny składnik ” – kwiaty jabłoni. Decyzja była spontaniczna – na liściach rabarbaru było pełno opadłych płatków, pozbierałam je i dodałam do środka, tak, jaki kiedyś kwiaty akacji. Bazą tego ciasta był przepis na najpopularniejszy u mnie na blogu placek ze śliwkami.
Jedzenie to dla mnie podstawa domowej atmosfery, mam jeszcze jednego „konika” z tym związanego – firanki i zasłony w oknach.
Pamiętam, jak ważne to było dla mnie gdy sie wprowadzaliśmy do swojego, małego jeszcze wtedy domku. Przenosiliśmy się krótko przed kilkutygodniowym wyjazdem, by po powrocie być już spokojnie ” u siebie”. Uparłam się, że firanki i zasłony muszą być w oknach, zanim wyjedziemy. W kuchni i pokoju córki ( miała wtedy dwa lata) karnisze były już zainstalowane, ale w „dużym pokoju” ( tak go nadal nazywamy 🙂 jeszcze ich nie było. Tak wypadło, ze musiałam je kupić ja ( sklepy były otwarte wtedy dość krótko) , nie miałam Małej z kim zostawić i szłam przez miasto pchając wózek z dwulatką i trzymając jednocześnie ponad dwumetrowe karnisze. Zasłony ( nadal te same, są na zdjęciu) i firanki obszyte przez Mamę na starej maszynie marki Singer miałam gotowe. Wieczorem wspólnie zainstalowaliśmy karnisze i firanki wisiały już w każdym oknie. Mogłam spokojnie wyjechać, wiedziałam, że jak wrócę, to w domu będzie już wszystko tak, jak trzeba.
Teraz mimo mody na rolety wszystkie okna na dole domu ( prócz tego na taras oczywiście) mam ozdobione wiszącymi na karniszach firankami , w sypialni i dużym pokoju są też zasłony, bo światło pada tam rano i po południu . W kuchni, mimo, że na parapecie mam zioła , też musi być okno na biało 🙂
Dobrze, że teraz można bez problemu dobrać odpowiednie karnisze i dokupić do nich potrzebne elementy, bo mi ta mania dotycząca okien i domowej atmosfery nie przeszła. Dzieci w swoich pokojach dostały prawo wyboru, wolą więc wygodniejsze rolety. Mogą je dopasować do koloru ścian i regulowac je sobie według potrzeby. Teraz po remoncie w pustym już przez większośc czasu pokoju syna musimy i tam dopasować rolety, może coś takiego, jak widziałam na rolety.eu .
Dzieci mają pokoje na górze, niech więc sobie urządzają je tak, jak chcą. Na dole królują firanki i zasłony, bo tutaj toczy się większość wspólnego życia. A karnisze zmieniamy od czasu do czasu przy okazji remontów.