Każdy kto mnie zna, wie, jak lubię wodę i wszystko, co z nią związane. Czy to rzeka, morze czy jezioro- nad wodę ciągnie mnie od dzieciństwa. Wychowałam się nad pięknym jeziorem, teraz mieszkam w mieście, gdzie są dwie rzeki , chętnie korzystam więc z gościny zaprzyjaźnionych wodniaków, by popływać od czasu do czasu. Na zdjęciu powyżej jest pamiętny rejs -krótka chwila, kiedy siedziałam za sterem jachtu, pod czujnym okiem kapitana i prowadziłam łódkę po Warcie.
To z kolei jest rejs po Warcie w Poznaniu, w którym uczestniczyłam jako blogerka kulinarna, testując nową miejscówkę – potem robiliśmy na Cyplu wspólne pikniki. Jak zwykle miałam ze sobą ciasto w torebce, drożdżowe, które bardzo smakowało uczestnikom rejsu . Staram się na spotkania na rzece zawsze zabierać ze sobą coś słodkiego – o konkretne rzeczy wodniacy zwykle dbają sami.
Najfajniejsze są wspólne spotkania, kiedy najpierw możemy zasiąść przy piknikowym stole a potem udać się w rejs po rzece. Zwykle mamy do wyboru kilka jachtów, które często są czarterowane a w czasie pikniku stoją na przystani.
Nie tylko nad rzeką organizujemy pikniki – kiedyś opanowaliśmy blogerską grupą cały statek wycieczkowy i zrobiliśmy sobie ucztę podczas rejsu 🙂
Tak się bawimy u nas na Warcie w Poznaniu, sporo osób złapało wodniackiego bakcyla i chce popływać nie tylko w najbliższej okolicy. Często chcą wyruszyć na dalsze wody, czy to krajowe, czy też zagraniczne. Ostatnio przeglądając oferty wakacyjne ( i już na długi majowy weekend) trafiłam na ciekawe oferty czarteru jachtów i związanych z tym wycieczek na globtourist.com . Szczególnie atrakcyjne wydały mi się rejsy w Chorwacji .
A wracając do naszych wodniaków – jest coś spoza słodyczy z mojego kulinarnego repertuaru co bardzo lubią – to kiszone ogórki. Do wieczornych pikników przy ognisku, a słyszałam też, że sok z nich jest szczególnie doceniany następnego dnia po imprezach 🙂 Bardzo lubią też domowe chleby , pieczone przez blogerów, one zawsze cieszą się powodzeniem na wspólnych piknikach.
Każdy, kto prowadzi blog kulinarny lub ma takiego blogera wśród znajomych dobrze wie, jak ważne są kulinarne gadżety wykorzystywane do robienia blogowych zdjęć. Czasami kupuje się specjalnie naczynia, sztućce czy inne utensylia , często też wykorzystuje się w kreatywny sposób własne zasoby domowe. Ja staram się przede wszystkim robić zdjęcia blogowych dań na tym, co mam w domu. Na zdjęciu powyżej – „niedzielne filiżanki” do kawy, od razu z talerzykiem na ciasto , by spokojnie rano wypić kawę i zjeśc do niej kawałek weekendowego deseru. Czasem w łóżku.
Skoro już jesteśmy przy kawie, to do białego dzbanka zakupionego lata temu pasują mi fikuśne białe filiżanki z Ćmielowa, które wraz z całym serwisem obiadowo-kawowym wygrałam w konkursie dla blogerów daaawno temu ( 7 lat, w 2011 roku) . Wywołują uśmiech osób pijących w nich kawę, bo są niesymetryczne i stwarzają złudzenie, że kawa się zaraz wyleje 🙂
Ten talerzyk dostałam od blogującej koleżanki z okazji 5 urodzin bloga, ciasta na nim pięknie się prezentują. Mam też podobny głęboki , podarowany mi przez Izę innym razem . Bardzo je lubię 🙂
Ten pucharek do deserów kupiłam na początku blogowania , już z myślą o zdjęciach . To komplet, jest ich 6, mam do nich wielki sentyment – wyprodukowano je w Hucie szkła Irena w Inowrocławiu, w moich rodzinnych stronach. Robię w nich m.in. kultowe galaretki mojej Mamy.
Z tej samej fabryki pochodzi ten talerz do tortów – prezent od mojej Mamy. Nie tylko ja go dostałam, ale tez każde z mojego Rodzeństwa….
Kupuję też często w antykwariatach i na pchlich targach – na zdjęciu poniżej stary widelec , do ciasta sfotofrafowanego na desce wygranej w konkursie :
Na pchlim targu kupiłam też mini-rondelki ceramiczne, w których pięknie się prezentują kremowe zupy .
Ulubionym talerzem do zupy mojej najmłodszej córki jest ten efektowny z kwiatkami, który budził zachwyty koleżanek od początku blogowania :
Jak widać, często jako tło wykorzystuję naturalne podłoże , mam też sporo serwetek, które sama dziergam . To wszystko wymaga miejsca, by te kulinarne gadżety pomieścić.
Dobór odpowiednich mebli do tego jest bardzo ważny. Serwetki i sztućce trzymam w szufladach komody. Serwis, większe talerze i foremki do ciast mieszczą się wygodnie w kredensie, tuż przy otwartym wejściu do kuchni. Natomiast te najładniejsze filiżanki, małe talerzyki , szklanki i karafki trzymam w oszklonej szafie typu witryna, podobnej do takich , jakie są w ofercie meble-cezar.pl . Nie tylko ładnie wyglądają, ale są cały czas na widoku i nie zapomnam o nich , gdy myślę, jak zrobić najładniej zdjęcie dania na bloga. Są tam między innymi moje ulubione białe filiżanki, które znalazłam w antykwariacie, bardzo podobne do tych z rodzinnego domu. Jaki widać nie tylko kawę z nich lubię pić, czasem pełnią też funkcję pojemnika do słodkich sosów.
Jakże żałuję, że moją nauczycielką statystyki na studiach nie była Janina Daily … Miałam ten przedmiot z ostrą w ocenianiu i nudną w wykładach Babcią Borną ( studenci AE Poznań sprzed … lat pewnie wiedzą o kogo chodzi). Jej ulubionym przykładem na mediany i inne dane statystyczne była …śmiertelność niemowląt ! Z wielką przyjemnością zaczęłam więc tegoroczne Blog Conference Poznań od wykładu Janiny, ona z regresji statystycznej potrafi zrobić bombonierkę 🙂
Potraktowałam jej wykład ( jak i inne, wraz z blogowymi i FB-kowymi wpisami ) jako studia podyplomowe ze statystyki , choć to jest statystyka szczególna – dotyczy danych z bloga i fanpage. Skrzętnie notowałam i zaraz po majówce, jak się ogarnę , zacznę wykorzystywać tę wiedzę w praktyce.
Blogowy „mąż ” Janiny ( ta zabawna historia spowodowana brakiem przecinka jest już legendą blogosfery i ..doczekała się na imprezie sesji ślubnej) , Kamil Kozieł ciekawie mówił o tworzeniu historii, w tym zabawnych. Oczywiście tę wiedzę zaczęłam wykorzystywać od razu, bo piszę to ja cały czas , nie tylko na blogu 🙂 wspomnę o tym w odpowiednim momencie relacji .
Potem z równym zaciekawieniem słuchałam Piotra Buckiego , zachęcającego nas do rozsądnego pisania, sprawdzania feke newsów i prawdy przede wszystkim. Podbudowało to mnie bardzo, bo czasem jestem przerażona płytkością wiedzy osób piszących ( częściej to się zdarza dziennikarzom niż blogerom) i nonszalancją w przekazywaniu informacji.
Podczas przerwy spotykałam co chwilę znajomych ( to najmilszy aspekt takich konferencji), częstując ciastem, które miałam w torebce i które mi zostało po obdarowaniu świętującej urodziny Janiny 🙂
Było drożdzowe , podobne do tego pierwszego kultowego z Blog Forum Gdańsk 2011 . Część zostawiłam pod opieką syna w celu misji specjalnej, ale o tym później . Nie wiem, czy wszyscy wymienieni ciasta spróbowali , ale spotkałam poznanych jeszcze na pierwszym Blog Forum Gdańsk ( 2010) Andrzeja Tucholskiego i Maćka Budzicha, Szklanego Samuraja, kulinarne koleżanki Tysię i Martę z Bazyliowego Musu. Marta jechała przez Łódź z Pauliną i opowiadała mi, jak w Busie spotkała blogującego Tomka z Poznania, który zna mnie i moje ciasto 🙂
Chwilę później usłyszałam tę samą historię z drugiej strony, bo zobaczyłam Tomka Maciejewskiego, którego poznałam jako blogującego autostopowicza i z przyjemnością obserowowałam jego rozwój – Tomek potem jeździł po świecie pracując zdalnie i pisząc o tym bloga, a teraz pisze na blogu Tam gdzie chcę ( w moich ulubionych z boku) i prowadzi szkolenia ułatwiające pracę zdalną, nie tylko dla chcących wyjechać daleko.
Potem poszłam posłuchać Maćka Budzicha , który opowiadał o kryzysach we współpracy blogerów z reklamodawcami, podając konkretne przykłady , stopniując kryzysy i pokazujac, jak niektóre marki sobie z nimi radzą. Ostrzegał też przed wywoływaniem na siłę tych kryzysów w celu zdobycia popularności ( i podniesienia statystyk – wraca słowo kluczowe relacji 🙂
To były najciekawsze prelekcje, na których byłam, zaliczyłam też kawałek panelu o drodze do popularności ( statystyki 🙂 , potem oddałam się w objęcia networkingu. Ciekawe, że na konferencji spotkałam sporo znajomych …z Poznania, których dawno nie widziałam, ale przede wszystkim moją nową znajomą Magdę , poznaną w sieci na niedzieli dzielenia u Andrzeja Tucholskiego . To była jej pierwsza tak duża konferencja i czuła się jak ryba w wodzie . Nasze wspólne zdjęcie na ściance Lidla przyniosło mi nagrodę w postaci książki ” Jeść zdrowiej” .
Z kilinarnych akcentów, prócz kawy barrrdzo potrzebnej było smaczne musli, a konkurencją dla mojego ciasta – muffinki na stoisku Ceneo.
Jakże cieszyłam się, że jestem w mniejszości ( znów statystyka) i do Lidlowych Food tracków nie musiałam stać w długiej kolejce po jedzenie wege , bo mięsożerców było znacznie mniej . Zajadałam grillowane mięso oglądając pokazy skoczków na trampolinach i rozmawiając z nowo poznanymi blogerkami. Nie odważyłam się na skoki, za to z podziwem oglądałam je wykonaniu Janiny następnego dnia w relacji.
Byłam tylko jeden dzień, bo nadal zmagam się z poświąteczną infekcją i zebrałam siły na krótko. Po południu poszłam na Plac Wolności , bo tam trwał Spring Break Festiwal , wieczorem był koncert Korteza a ja jak zwykle w Poznaniu byłam umówiona z jego ekipą na spotkanie z kartonem mojego ciasta. Tak, tego samego, co dla blogerów , które przechował dla mnie syn. Już wczoraj na blogu ukazała się relacja z koncertu, wzbudziła spore zainteresowanie , cieszy mnie to, bo wykorzystałam w jej pisaniu wiedzę z prelekcji 🙂
Dla tego spotkania i koncertu poświęciłam rewelacyjne warsztaty nalewkowe z Michałem Bonarowskim , zastąpił mnie bieglejszy w tym temacie autor bloga Najsmaczniejszy.com.pl 🙂
Na after party było piwo od Perły i wino od Lidla , piłam to drugie rozmawiając i słuchając muzyki . DJ dawał radę, a tu nagle zabrzmiały znane ( ponoć klasyczne) przeboje rodem z Disco Polo… Rozmowa zeszła więc na muzykę i to nie tylko na sali… Byliśmy zdegustowani tym, że konferencja na takim poziomie wykładów i prelekcji daje nam taką muzykę do słuchania i tańca…. Przy myciu rąk w łazience zgadałam się na ten temat z sympatycznymi dziewczynami , na to nadeszła kolejna, która słysząc naszą rozmowę ucieszyła się , bo i ją gnębił ten problem. Wymieniłyśmy się adresami blogów i spontanicznie zawiązałyśmy nieformalną grupę 'Kobiety z toalety” sprzeciwiającą się Disco Polo na blogowych konferencjach 🙂 Ot, networking po sporej ilości wina 🙂
Bardzo żałuję, że nie mogłam być drugiego dnia , ale ten pierwszy naładował mnie pozytywną energią i zachęcił, przede wszystkim do dalszego pisania i ocieplił wizerunek statystyki po traumie ze studiów 🙂
Dwa dni temu wszyscy fani Korteza trzymali za niego kciuki podczas gali polskich nagród muzycznych – Fryderyków. Jego piosenka z drugiej płyty „Dobry moment” została uznana za przebój roku. Kilka dni wcześniej – w sobotę 21 kwietnia Kortez koncertował w Poznaniu w ramach Spring Break Festiwal. Był to poniekąd koncert historyczny – trzy lata wcześniej był tam jako mało znany jeszcze atrysta, w tym roku jego koncert przyciągnał tłumy fanów. Poza tym – juror Must by the music, który odrzucił Korteza podczas konkursu, lider Comy występował dwie godziny wcześniej i ani nie widziałam tłumów podzcas koncertu, ani wielu chętnych do rozmowy , autografów i fotek po koncercie. A Korteza jak zwykle otoczyły po koncercie tłumy. A przed koncertem dostał niezwyły prezent od zwariowanych na jego punkcie fanek i fanów 🙂
Kilka tygodni wcześniej zostałam wciągnięta w akcję fanów Korteza, zapoczątkowaną przez Agnieszkę ( na zdjęciu po lewej ) , która najpierw zrobiła dla Korteza specjalny kalendarz a gdy się spodobał młodemu atryście – postanowiła zrobić dla niego foto książkę ze zdjęciami fanów . Są to zarówno zdjęcia , które wielbiciele robili sobie z nim jak też i fotografie z koncertów, na których byli. Książka ma tytuł „Pocztówka z kosmosu” – bo właśnie tam podróżujemy my fani słuchając Korteza i doznając niezwykłych emocji.
Ja tych zdjęć mam sporo, choć nie z każdego koncertu, na którym byłam. Czasem wolę poświęcić czas na rozmowę z tym niezwyklym chłopakiem, który potrafi słuchać ludzi jak mało kto i to jest jedna z tajemnic jego sukcesu . Agnieszka wybrała z moich zdjęć te najstarsze (m. in. z koncertu Korteza solo, w Kleszczewie) plus ostatnie, z nowo poznaną fanką. „Moja strona” w książce dla Korteza wygląda tak :
Ciasto na ten koncert było specjalne, bo dwa dni wcześniej wszyscy fani martwili się chorobą atrysty . Nie odwołał koncertów, lekarze postawili go na nogi i mógł się z nami spotkać. Do drożdżowego ciasta z serkiem waniliowym, do którego zwykle dodaję łyżkę smakowago alkoholu – tym razem wlalam kilka łyżek leczniczej nalewki z kwiatów dzikiego bzu, pod kruszonkę wrzuciłam też suszoną żurawinę.
Kortez z ekipą spróbowali go po koncercie, ale dostałam w odpowiedzi na wrażenia z wydarzenia wiadomość, że smakowało. Dla miłośników konkretnych smaków zrobiłam też placek ziołowy, z suszonymi pomidorami , podobny do tego, co jest na blogu.
A przed koncertem znalazł dla nas czas , Agnieszka z Wojtkiem i zaprzyjaźnione małżeństwo fanów, Tomek i Daria ( panowie są autorami większości zdjęć w książce i tych we wpisie, na których ja jestem) wręczyli Kortezowi prezenty – książkę i kalendarze dla reszty Zespołu. Jak Kortez to zobaczył, to zawołał – no, wariaci jesteście 🙂 A my na to, że to wszystko dzięki niemu, jego muzyce i emocjom, które nam przekazuje 🙂
Sam koncert był jak zwykle magiczny, każdy z nich jest inny i to nie tylko dzięki nowym piosenkom. Dawno nie słyszałam na żywo „Ludzi z lodu”, których uwielbiam za ulotność tekstu i muzyki, Zostań w wersji z Zespołem zabrzmiało niesamowicie, po raz pierwszy też usłyszałam „Hej Wy ” i zrobiło na mnie duże wrażenie. Obliczyłam, że to był mój 13 koncert i wyjątkowo szczęśliwy, również dzięki nowo poznanym fanom i ich akcji 🙂
Nad Placem Wolności w Poznaniu świecił mocno księżyc i potęgował nastrój muzyki i świateł. Dla mnie jak zwykle najważniejszy był wokal Korteza, uwielbiam jego pełen ciepła głos, zarówno jak śpiewa, jak i gdy mówi.
Tego dnia w Poznaniu było wielkie blogerskie święto ( Blog Conference Poznań, napiszę o tym niebawem) , na koncert i spotkanie z fankami i ich mężami urwałam się z warsztatów nalewkowych, ale warto było. Po koncercie to oni jeszcze ciepło z nim rozmawiali a ja udałam się na after party tuż przed końcem koncertu i oto, co zobaczyłam po drodze : Po drugiej stronie ogrodzenia stało sporo zasłuchanych i zapatrzonych w grę świateł ludzi, obok na przystanku tramwajowym pasażerowie wysiadali i zamiast iść dalej w swoich sprawach , zatrzymywali się zasłuchani… Przechodnie na idącej wzdłuż Placu ruchliwej ulicy 27 grudnia też zwalniali i słuchali a nawet wzdychali pod świecącym księżycem… Kortez zaczarował wieczorny Poznań… Nie ma się więc co dziwić, że jego fani są mu tak wierni , a wtorkowy sukces z Fryderykiem był dla nich wielkim świętem .
Po zimnych świętach wielkanocnych możemy cieszyć się wreszcie piękną wiosenną, a nawet letnią pogodą. Korzystamy z niej jak możemy, nie czekamy na majówkę, by rozpocząć sezon grillowy. Kiełbaski były już kilak dni temu, a teraz przy okazji niedzieli i wizyty syna, który mnie odwiózł do domu po imprezach Blog Conference Poznań i Spring Break Festiwal zrobiliśmy obiad na grillu. Szaszłyki mięsno-warzywne były daniem głównym, ale był też kurczak w pikantnej marynacie i ziołowe burgery, do których doskonale pasował sos tzatziki. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła michy sałaty w winegrecie, z pomidorami, świeżą papryką , ogórkami i selerem naciowym.
Do dojadania prócz chleba były ziemniaki ugotowane al dente w mundurkach, poprzecinane w poprzek i „dokończone” na grillu. Ale wróćmy do naszych szaszłyków 🙂
SZASZŁYKI MIĘSNO-WARZYWNE Z GRILLA
ok. 15 dkg wędzonego boczku
ok. 25 dkg mięsa wieprzowego ( miałam od szynki)
cukinia
papryka czerwona
dwie duże cebule
ok. 20 dkg średnich brązowych pieczarek, bez ogonków
sól, pieprz, oliwa
ulubione zioła lub mieszanka przypraw
Cukinię i cebule pokroiłam w plastry, posoliłam, by cukinia puściła wodę i odstawiłam. Po chwili dodałam pokrojoną na kawałki zbliżone wielkością do pieczarek paprykę i same pieczarki, lekko wszystko soląc.
Mięso od szynki pokroiłam ma plastry grubości ok 7 mm, posoliłam, dodałam pieprzu i majeranku. Boczek wędzony też pokroiłam na podobne kawałki.
Do warzyw dodałam nieco oliwy, by je zwilżyła i posypałam je jeszcze mieszanką pikantnych przypraw, by były bardziej wyraziste w smaku.
Po 15-20 minutach wraz z córką nadziewałyśmy na szaszłykowe patyczki kawałki warzyw , mięsa i boczku tak, by przeplatały się wzajemnie. Warzyw było więcej, ale mieliśmy ochotę na coś lżejszego , poza tym mięso było jeszcze osobno. Burgery były podobne klopsów , które pokazywałam kiedyś na blogu, tyle, że spłaszczone i zrobione na grillu. Natomiast kurczak był podobny do tego podanego kiedyś z ziołowymi ziemniaczkami.
Szaszłyki po zgrillowaniu były pyszne, ziemniaczki , sos tzatziki i inne grillowe dodatki bardzo do nich pasowały.
Pierwszy niedzielny obiad na grillu w tym roku okazał się bardzo udany , tym bardziej, że stół był ustawiony pod kwitnącą czereśnią 🙂
Od kilku dni na dworze panuje przyjemne ciepło , zimne desery są więc znowu na topie. Przy porządkach w zamrażalniku znalazłam zmiksowane maliny , które zamroziłam w tej formie, by zajmowały jak najmniej miejsca. Spokojnie przezimowały sobie w kącie zamrażalnika i teraz z przyjemnością je odkryłam. Zrobiłam z nich zimny deser , miksując je z gęstym, greckim jogurtem. By deser był bardziej aromatyczny , dolałam łyżkę syropu z kwiatów dzikiego bzu i dodałam troszeczkę posiekanej drobno i utartej mięty . Na dzisiejszy upalny dzień taki krem z jogurtu był idealny.
Jogurt i pokruszony malinowy sorbet zmiksowałam z dodatkiem listków mięty i łyżki aromatycznego syropu. Zamiast niego można dodać miodu lub soku owocowego, krem też będzie dobry. Listki mięty dodały kremowi świeżości i doskonale pasowały do smaku malin i jogurtu. Taki szybki, smaczny i orzeźwiający deser można sobie zrobić z dowolnych owoców, nie musi to byc mus – mrożone owoce też się ładnie miksują.
Niedawno przeglądałam bloga , jego najdawniejsze wpisy by uniknąć problemów technicznych po zamknięciu starego bloga, pisanego na ogólnodostępnej platformie. Na razie radzę sobie sama z obsługą techniczną swoich wpisów , ale wiem , że informatyka rozwija się intensywnie i w razie potrzeby mozna skorzystać z fachowej pomocy dzięki symbiozait.pl .
Na razie korzystajmy z pięknej pogody i mozliwości cieszenia się zimnymi deserami .
Serniki to ulubione ciasta moich dzieci i robię je na specjalna okazję. Wielkanocny był średnio udany ( byłam w kiepskiej formie i nadal do niej nie doszłam) , ale obiecałam córce, że na jej imieniny postaram się i zrobię sernik pieczony w kąpieli wodnej. Wymyśliłam, że dodam gruszkowego puree, jak do pewnego, który piekłam z imbirowym spodem – słodka gruszka doskonale pasuje do sera, zwłaszcza jeśli jest z wanilią. A właśnie taki waniliowy ser był bazą tego ciasta. Sernik gruszkowy wzbogaciłam też o kostkę śmietankowego twarogu, a na spód położyłam po prostu pokruszone herbatniki. Nie użyłam miksera, moim wypróbowanym sposobem, by sernik nie opadł , zrobiłam wszystko za pomocą drewnianej łyżki.
SERNIK GRUSZKOWY PIECZONY W KĄPIELI WODNEJ
kilogram waniliowego serka ( z wiaderka)
250 g twarogu śmietankowego
łyżka cukru-pudru
duża gruszka starta na tarce o drobnych oczkach i odciśnięta na sitku
łyżka mąki ziemniaczanej ( z czubkiem)
4 jajka
200 g herbatników
3 łyżki stopionego masła
Herbatniki pokruszyłam bardzo drobno i wysypałam nimi dno formy wysmarowanej masłem ( okrągła tortownica , 24 cm średnicy) .
Twaróg śmietankowy roztarłam dokładnie drewnianą łyżką z cukrem-pudrem i jednym jajkiem. Potem dodawałam po kilka łyżek serka waniliowego i jajko, dokładnie wszystko mieszając i rozcierając. Przed ostatnim jajkiem dodałam gruszkowe puree, na koniec dorzuciłam przesianą makę ziemniaczaną i wymieszałam dokładnie , by nie było żadnych grudek. Masę serową wlałam na herbatnikowy spód i wstawiłam sernik do piekarnika, na środkową półkę. Na najniższej postawiłam głęboką blaszkę, taką na cały piekarnik, wypełnioną dopiero co zagotowaną wodą. Nastawiłam temperaturę na 175 C i piekłam sernik godzinę, obracając formę kilka razy i uzupełniając wodę tak, by w piekarniku była cały czas para.
Po godzinie zmniejszyłam temperaturę do 100 C, po 15 minutach wyłączyłam piekarnik, wyjęłam blaszkę z resztą wody i zostawiłam sernik w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami, by wystygł. Wyjęłam go, gdy już był w temperaturze pokojowej. Zrumienił się ładnie przy brzegach i nie opadł, wyszedł puszysty. Wstawiłam go do lodówki i kroiłam, gdy był już zupełnie zimny.
Sernik gruszkowo-waniliowy wyszedł pyszny, doskonale sprawdził się na imieninowym podwieczorku córki. Lubię robić słodkości dla moich dzieci, mimo, że są już dorosłe. Czasem nawet trochę mi żal tych klimatów z dzieciństwa, zwłaszcza jak zobaczę coś fajnego dla dzieci, jak np. taki uroczy mebelek na https://babydeco.eu/pl/p/Ines-komoda-biala%2C-Bellamy/4565.
Na szczęście dorosłe dzieci doceniają słodkie prezenty. Polecam taki serniczek, nie tylko na specjalne okazje.
Od kilku dni wiosna rozgościła się u nas, jak to w kwietniu- ze zmiennymi temperaturami. Jest jednak zdecydowanie cieplej a czasami w porze obiadowej bywa wręcz gorąco. Parę dni temu miałam zrobić na obiad barszczyk ukraiński i wykorzystać do niego buraczki ukiszone z marchewką i jabłkiem. Jednak w kuchni było tak gorąco, że zmieniłam plany. Zajrzałam do lodówki, miałam tam zielone, świeże ogórki a także otwarty słoik z kiszonymi, kilka rzodkiewek i dwa duże kubki naturalnego jogurtu. Szczypiorek rośnie sobie na parapecie, wyhodowany z kiełkującej cebuli, cienki już sobie odrasta po zimie na grządce, podobnie jak młoda mięta i oregano. Chrupiące, słodkie jabłko wydało mi się dobre do złamania smaku, zrobiłam więc zamiast barszczyku aromatyczny i piękny w kolorze chłodnik.
sól, pieprz z młynka, suszony czosnek niedźwiedzi, szczypta cukru
po łyżce soku z kiszonych ogórków i buraczków
Świeże warzywa i jabłko kroimy w półplasterki, lekko solimy i posypujemy pieprzem. Dodajemy pokrojone podobnie warzywa i jabłko kiszone oraz nieco soku z kiszonych ogórków i buraczków. Wlewamy jogurt, lekko mieszając trzepaczką, dorzucamy posiekane zioła i troszkę cukru dla załamania smaku.
Kiszone i surowe warzywa przyjemnie chrupią , chłodnik ma piękny kolor od buraczków , jest aromatyczny i orzeźwiający. Polecam na lato i gorące dni wiosny 🙂
To jedno z moich wielkanocnych dań z tego roku, jedyna nowośc i ekstawagancja, bo moja forma zdrowotna nie pozwalała na to, by „poszaleć” . Wykorzytałam do tej swoistej zapiekanki mięso z szynki, takie nierównomierne kawałki, króre odkroiłam przed jej zapeklowaniem i surową białą kiełbasę. Połączyłam to wszystko za pomocą kawałków wędzonego boczku, mięsa mielonego, serów , suszonych pomidorów i pieczarek. Mięso lekko zapeklowałam w soli i przyprawach, leżało tak w lodówce około doby. Wyszedł bardzo smaczny zawijaniec w formie pasztetu , który po wystudzeniu kroił się bardzo ładnie w plastry a smakował doskonale zarówno na ciepło, jak i na zimno. A szynka, pozbawiona nierównomiernych kawałków, zapeklowana i parzona , na talerzu wyglądała tak ( po prawej ):
ZAWIJANIEC MIĘSNY Z BIAŁĄ KIEŁBASĄ, BOCZKIEM I SERAMI
ok 1/2 kg kawałków mięsa ( miałam od szynki i biodrówki)
Mięso rozbijamy lekko, solimy, doprawiamy pieprzem i majerankiem , możemy je tak zostawić na kilka godzin albo nawet na dobę ( w lodówce). Suszone pomidory i pieczarki zalewamy wrzątkiem z odrobiną oliwy, by zmiękły. Wywar zostawiamy. Mięso mielone doprawiamy posiekanym czosnkiem, solą, pieprzem i szałwią.
W keksówce układamy cienką warstwę plastów boczku, na to plastry i kawałki mięsa, poprzekładane kawałkami serów, mięsem mielonym, kawałkami boczku, suszonymi pomidorami i pieczarkami, centralnie w środku umieszczamy laski kiełbasy. Na wierzch zawijamy płaty boczku spod spodu, możemy jeszcze dodać nowe. Całość polewamy wywarem z suszonych pomidorów i pieczarek. Wkładamy do piekarnika na 180 C na około pół godziny, dopiekamy potem w niższej temperaturze ( 150 C) 15-20 minut, aż widelec wejdzie w zawijaniec bez oporu.
Studzimy , kroimy na plastry , podajemy na zimno lub odgrzany w piekarniku. U mnie poszło sporo na zimno, od razu na śniadanie w pierwsze święto. Nowość została powitana entuzjastycznie, zwłaszcza przez wielbicieli białej kiełbasy. Doskonale do tego pasowały ogórki w sosie sojowym albo też moje kiszoneze słoika.
Od kiedy mam dostęp do dobrego wiejskiego twarogu, robię z nim różne eksperymenty. Posługuje się przy tym przepisami staropolskiej kuchni z książki wydanej przez Muzeum Pałacu w Wilanowie. Twaróg suszony to kolejny pomysł na to, co można zrobić z dobrego białego sera, doprawiając go nieco i poddając działaniu powietrza, wiatru i słońca. Robiłam już w podobny sposób ser z dodatkiem kartofli , teraz chciałam zobaczyć, co mi wyjdzie z samego białego sera i przypraw. Dobrałam je w stylu włoskim – suszone pomidory, czosnek i bazylia plus nieco oregano – obrodziło mi rok temu , poza tym jst bardzo zdrowe. Robiąc krążki sera do suszenia wykorzystałam wiedzę z warsztatów serowarskich i naturalne warunki pogodowe – przed Wielkanocą mocno u nas wiało i wiatr hulał w garażu ( mamy lukę w drzwiach dla kotów). Auta w tym miejscu już dawno nie ma, to pomieszczenie pełni funcję częścowo spiżarni, częściowo „graciarni”…
DOMOWY TWARÓG SUSZONY
25 dkg dobrego wiejskiego twarogu
garść ulubionych przypraw
sól, w ilości by ser lekko obsypać
Ser wkładamy do miski , mieszamy dokładnie z przyprawami, wyrabiając go rękami na papkę. Formujemy z niej krążek, kładziemy na desce ( ja mam taką starą, mocno zużytą) i obsypujemy grubą solą tak, by stworzyła cienką warstwę.
Po dwóch godzinach pędzelkiem zdejmujemy sól i obracamy go na drugą stronę deski. Kładziemy w przewiewnym miejscu o temperaturze kilkanaście stopni ( przy przewiewie może być i kilka) i obracamy raz na dobę. Jak są dobre warunki to po 3-4 dniach ser jest obsuszony, daje się kroić w plastry i kruszyć.
Jedliśmy go na kanapkach lub jako dodatek do sałatek .
SAŁATKA Z PIECZONYCH BURACZKÓW Z SUSZONYM TWAROGIEM
Kilka pieczonych buraczków
łyżka octu balsamicznego
łyżka dobrego oleju lub oliwy
kawałek suszonego twarogu
sól, pieprz z młynka, ziarna słonecznika
Upieczone buraczki studzimy i obieramy, kroimy na cienkie plastry. Polewamy octem balsamicznym i olejem , kruszymy na nie twaróg , doprawiamy lekko solą i pieprzem.
Taka sałatka doskonale smakuje, słodkie buraczki podkreślają ostrawy smak twarogu, dressing łączy wszystko w harmonijną całość.
Taki domowy twaróg robi wrażenie, można go spokojnie dać komuś w prezencie, zwłaszcza w jakimś fajnym opakowaniu z tekpak.pl .
Do sałatek pasuje bardzo wielu, mogą być też takie na bazie sałaty, z dodatkiem kurczaka czy jakiejś fajnej wędliny.