Dynia to bardzo wdzięczny temat do kulinarnych eksperymentów, pokazywałam niedawno kiszoną z marchewką – dziś duet dyni z innym warzywem w zupełnie odmiennej formie. Wegańskie ciasto dyniowo-cukiniowe zrobiłam wykorzystując wilgotność warzyw , doskonale sprawdzających się w wypiekach bez jajek. Do dyni pasują świetnie wszelkie korzenne przyprawy, sypnęłam więc cynamonu i nieco imbiru , by smak i aromat ciasta był ciekawszy. Dodałam też trochę pomarańczowego soku. Wyszło ciekawe ciasto, lekko rustykalnie popękane , ale w miarę zwarte i nie kruszące się przy krojeniu, pachnące korzennymi przyprawami. Troche w klimatach piernika dyniowego, który kiedyś dawno pokazywałam na blogu.
WEGAŃSKIE CIASTO DYNIOWO-CUKINIOWE
pół szklanki dyni startej na tarce o drobnych oczkach
1/3 szklanki cukinii, startej podobnie
1, 5 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki oleju
2 łyżki soku z pomarańczy
1/2 szklanki wody gazowanej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Dynię i cukinię starłam na tarce o drobnych oczkach , dodałam sok pomarańczowy, olej i wodę gazowaną, mieszałam wszystko w misce łyżką, lekko napowietrzając. Do tego wszystkiego sypałam partiami cukier a potem mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszałam dokladnie, aż skladniki się dobrze połączyły.
Wlałam ciasto do natłuszczonej formy ( tu- okrągła , 24 cm średnicy) i piekłam w 175 C około pół godziny, do suchego patyczka. Popękało lekko, nie wyrosło zbyt wysokie, ale jak już wpsomniałam kroi się dobrze , jest wilgotne i świetnie smakuje. Korzenne przyprawy nadają mu ciekawy aromat i typowo jesienny klimat.
Bardzo lubię kiszone warzywa i od czasu jak się dowiedziałam, że można w ten sposób przyrządzać inne niż ogórki i kapustę, robię różne ciekawe mieszanki. Dynia kiszona z marchewką, czosnkiem i imbirem to pomysł inspirowany z jednej strony kolorem, z drugiej dopasowanymi smakami. Zamiast kwiatu kopru , który zwykle dodaję do moich kiszonek wrzuciłam aromatyczny kwiat fenkułu , który nadał dyni i marchewce posmak anyżku. Przywiozłam go sobie z warsztatów w Wilanowie. Moje klasyczne dodatki – liście wiśni, czarnej porzeczki i winogron znalazłam jeszcze w ogrodzie , czosnku wrzuciłam nieco więcej niż zwykle, bo dynia sama w sobie jest mało wyrazista i nawet w kiszonce trzeba ją „podkręcić „. Poza tym imbir i czosnek to sprawdzone dodatki do marchewki, więc w tym duecie z dynią kiszoną dobrze się sprawdziły. Wykorzystałam swoje doświadczenia w robieniu kiszonek, efekt wyszedł bardzo ciekawy.
DYNIA KISZONA Z MARCHEWKĄ, IMBIREM I CZOSNKIEM
dynia pokrojona na nieduże kawałki o grubosci poniżej cm
marchewka pokrojona w plastry 2-3 mm
łyżka soli kamiennej na litr wody
na słoik:
baldachim ( kwiat ) fenkułu, duży albo dwa małe
2-3 ząbki czosnku
3-4 plastry imbiru
2 liście wiśni
2 liście czarnej porzeczki
liść winogrona
kilka nasion kolendry
Pokrojoną dynię i marchewkę układamy ciasno w wyparzonych słoikach. Na dno i wierzch kładziemy po liściu wiśni i czarnej porzeczki, resztą przypraw i imbirem przekładamy warzywa gdzieś w połowie słoika.
Gotujemy potrzebną ilość wody i na każdy litr rozpuszczamy we wrzącej łyżkę soli kamiennej, najlepiej z minerałami. Ostrożnie, lejąc środkiem po warzywach, a nie po bokach słoja, zalewamy słoiki do pełna.
Zakręcamy suchymi nakrętkami, po wytarciu brzegów słoja. Zostawiamy na kilka dni w ciemnym miejscu, potem możemy je wynieść do piwnicy lub spiżarni. Po tygodniu dynia jest przyjemnie miękka ale jędrna, marchewka chrupiąca i wszystko pięknie pachnie czosnkiem i anyżkiem. To jedna z moich najsmaczniejszych kiszonek.
Jesienią kiszę jeszcze różne warzywa ale o tej porze zwykle kończą mi się słoiki. Szukając nowych przeglądałam ostatnio akcesoria do kuchni DoGotowania.pl i znalazłam tam ciekawe z zamknięciem na klipsy, a także inne fajne kuchenne sprzęty. Mam jeszcze w planach sporo kiszonek ( kapusta w całości lub kawałkach z dodatkami), muszę więc sobie coś dokupić.
Kiszonki to jedno z najlepszych źródeł probiotyków i witaminy C, warto poświęcić trochę czasu i przygotować je na pory roku pozbawione naturalnych witamin.
Teraz jesienią kiedy piekę coś w piekarniku, jak na przykład to wytrawne ciasto, w kuchni panuje przyjemne ciepło. Nie jest jeszcze zbyt zimno, nie rozkręcamy kaloryferów na maksa, by utrzymać odpowiednią temperaturę. Nasz dom, rozbudowywant etapami jest ocieplony , by nie wymagał tak wiele energii do ogrzania . To bardzo ważna sprawa, by dostosować zarówno wydatkowanie energii jak i jej jakość do wymagań naszego naturalnego środowiska. Problemowi temu jest poświęcony kolejny odcinek projektu Punkt Krytyczny Fundacji WWF Energia odNowa .
Cukinia jest o tej porze roku dorodna i można z niej robić różne ciekawe rzeczy. Dodawałam już cukinię do ciasta czekoladowego na słodko, teraz upiekłam z niej wytrawne, nieco pikantne ciasto.
WYTRAWNE CIASTO Z CUKINII Z PAPRYKĄ
pół dorodnej cukinii startej na grubej tarce
czerwona papryka
spory pomidor plus kilka suszonych
kawałek pora ( jasnozielony), garśc szpinaku, 2 ząbki czosnku
ok. 1, 5 szklanki mąki
1/4 szklanki oleju
2 jajka
1/3 szklanki wody gazowanej ( dla lekkości ciasta)
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
sól, pieprz czarny i ziołowy, papryka słodka i ostra
po łyżce natki pietruszki, szałwii i tymianku
Szpinak podsmażyłam wraz z porem na oleju, ostudziłam. Dodałam do nich starte na tarce o grubych oczkach cukinię, paprykę i pomidor , te ostatnie dodałam też posiekane suszone z zalewy. Wymieszałam to wszystko dokładnie, potem dodałam olej, jajka, zioła i mieszając wsypałam mąkę z proszkiem. Na koniec wlałam wodę gazowaną i przyprawiłam do smaku w/w przyprawami.
Piekłam w 180 C około pół godziny. Wytrawne ciasto z cukinii wyszło wilgotne, smaczne i aromatyczne. Smakowało blogerom na poprzednim spotkaniu z cykluBlogtej.
Wracając do tematyki energii – od znajomych z Francji wiem, że tam sposób wydatków na rzecz poprawy środowiska z kwot systemu handlu emisjami zdaje egzamin. Każdy kraj płacący opłaty za emisję dwutlenku węgla ozdyskuje je do budżetu i powiniej jak najefektywniej wykorzystać.
W naszym kraju niestety rozmywa się to w ogólnym budżecie. Nedawno zderzyłam się z biurokracją nie do przejścia próbując skorzystać z jednego z projektów proekologicznych. O tym, na jakie projekty powinny być wykorzystane te kwoty mówi grafika poniżej ( jak i powyższa z serii Punkt Krytyczny WWF Polska ).
Sezon na dynię w pełni, jesienią bez zupy z jej udziałem nie może się obejść. Tym razem wymyśliłam krem warzywny z dynią na bazie włoszczyzny jak do rosołu. Suszone pomidory to jeden z aromatycznych jesiennych dodatków, które bardzo lubię i pasował mi do takiego dania bardzo. Jeśli weźmiemy pomidory z zalewy , to może być baza dla zupy wegańskiej, bo oliwa z zalewy uzupełnia świetnie smak warzyw bez wywaru mięsnego. Ja tym razem miałam ochotę na konkretne smaki, ugotowałam więc zupę na kawałku wędzonego boczku i zmiksowałam go z warzywami. Wyszedł pyszny, rozgrzewający i sycący krem, który w dowolnej ilości ( np. drugi talerz na drugie danie) wystarczy na obiad, zwłaszcza w towarzystwie grzanek. Smakiem się nieco różnił od kremu z dynią pieczoną, który kiedyś pokazywałam na blogu.
Pokrojoną dynię wkładamy do garnka, zalewamy wodą ( ile chcemy, od tego zależy gęstość kremu ) , dodajemy boczek, obrane i pokrojone warzywa, sól, ziele angielskie i liść laurowy, suszone pomidory. Gotujemy do miękkości warzyw i mięsa , po wyjęciu liścia laurowego i kulek ziela doprawiamy pieprzem, papryką, kurkumą i miksujemy na krem.
Zupa jest pyszna, sycąca i aromatyczna. Można do niej zrobić grzanki z chleba, czosnkowe lub zwykłe i wtedy może być kompletnym posiłkiem.
Dynia to bardzo wdzięczny temat nie tylko na zupy . Jest jednym z nieodłącznych elementów jesieni , ozdobą jesiennych targowisk i jarmarków. Jest ich coraz więcej, w sezonie przedświątecznym budowa hal sprzedażowych w coraz nowych miejscach to częste zjawisko. Wśród jesiennych warzyw dynia jest królową , mam jeszcze w zasobach kilka przepisów z jej wykorzystaniem i niedługo je pokażę.
Uwielbiam kreatywną kuchnię , pieczenie ciast czy robienie potraw związanych tematycznie z ciekawymi wydarzeniami. W ubiegłą niedzielę bohaterką pewnego wernisażu była drożdżowa chałka . Zacznę jednak wszystko od początku :
Jakiś czas temu moje dzieci podrzuciły mi adres zabawnego fanpage Zapisz obrazek jako ahgsfds. Rysunki jego autora są dowcipne, inteligentne i opierają sie na żartach słownych – jako była „pani od polskiego” nieco się wymądrzę – to dosłowna interpretacja stałych związków frazeologicznych ( np.paleta cieni, stroje galowe , kalendarz majów ) i w ogóle zabawa słowem na najwyższym poziomie, czyli to, co uwielbiam ja i moje dzieci. Jeśli ktoś czasem pobłądzi w zakamarki mojego bloga i trafi na Grażyna pisze, to zrozumie o co chodzi 🙂
Te obrazki zawsze poprawiają mi humor i gdy zobaczyłam, że mają swoją wystawę i spotkanie z Autorem w Krakowie, od razu przyszedł mi do głowy pomysł podobnej imprezy w Poznaniu ( któreś z dzieci powiedziało mi, że twórca Obrazków tu mieszka).
Ugościła nas restauracja Pastela, której nazwa jest nieprzypadkowa. Asia, jej współwłaścicielka często organizuje tam wystawy i wernisaże zaprzyjaźnionych artystów, ale jak przyznała przy powitaniu, takich jak te – z Internetu – to jeszcze nie miała 🙂
Dodała też, że najbardziej rozbawiło ją to, że chałka, która na obrazkach stała się abstrakcją, została przeze mnie ponownie zmaterializowana :
Jak się okazało, nie tylko przeze mnie, bo jedna z fanek, Zuza, upiekła na spotkanie bezglutenową , by sama mogła też chałki skosztować 🙂
ma cudne oczka, jak ta z Obrazków 🙂
Teraz chwila przerwy w relacji na przepis, bo uczestnicy spotkania domagali się go . Dawno chałki nie robiłam a i wtedy nie była bardzo udana więc przepisu szukałam w sieci. W końcu postanowiłam wypróbować swoje drożdżowe ciasto do rogalików czy bułeczek a w zaplataniu posłużyłam się podstępem 🙂
CHAŁKA DROŻDŻOWA
Ok.1/2 kg mąki pszennej
8 dkg stopionego masła i 2 łyżki oleju
30 g drożdży
szklanka mleka
sok z połowy mandarynki
1 jajko i 3 żóltka
3 łyżki cukru i łyżka z wanilią
szczypta soli
łyżkanalewki kwiatów dzikiego bzu ( lub innej)
mak do posypania
białko do smarowania
Najpierw roztarłam drożdże z łyżeczką cukru, dodałam letnie mleko ( 1/3 szklanki ), posypałam łyżką mąki i odstawiłam do wyrośnięcia. W międzyczasie stopiłam i przestudziłam masło , wymieszałam cukier z jajkiem i żółtkami za pomocą trzepaczki.
Do miski wsypałam mąkę i sól, dodawałam stopniowo mieszając : wyrośnięty rozczyn, jajka z cukrem, resztę mleka, wyciśnięty z pomarańczy sok , olej i stopione masło w temperaturze pokojowej. Wyrabiałam drewnianą łyżką, w międzyczasie dolałam nieco aromatycznej nalewki . Gdy ciasto zaczęło odstawać od brzegów miski i pojawiły się pęcherzyki powietrza, odstawiłam je w ciepłe miejsce na pół godziny do wyrośnięcia .
Wyrośnięte ciasto zbiłam drewnianą łyżką, by je odgazować i wyrzuciłąm na omączony blat. Wyrobiłam je jeszcze ręcznie, składając kilka razy , jak do chleba . Podzieliłam na 4 części i utoczyłam wałeczki o przekroju ok 3-4 cm i długości ok 30 cm ( jeden był nieco krószy). W przepisach widziałam zaplatanie z 5 części, ale ja umiałam pleśc warkocze ( nosiłam je do 5 klasy podstawówki a potem na studiach) tylko z trzech pasem.
Poradziłam sobie w sprytny sposób, kładąc krótszy wałek na dół jako bazę a na nim zaplotłam chałkę z trzech części. W ten sposób mogłam spodziewać się wyższej , niż takiej z samych trzech splotów 🙂 Aha, plotłam już na wysmarowanej blasze, na imprezę chałki były dwie .
Dumna, że ta część pracy mi się udała posmarowałam za pomocą pędzelka chałki białkiem i posypałam makiem. Właściwie powinna być kruszonka, ale nie chciałam sobie mnożyć stresu… Próbowałam bowiem nowy piekarnik…
Piekły się w 180 C około 45 minut, sprawdzałam patyczkiem, czy w środku są suche. W próbnej, pieczonej trzy dni wcześniej zrobiłam mały błąd, bo w miejscach splotów były miejscami lekko niedopieczone, więc teraz szczególnie na te fragmenty uważałam. Nie wyszły typowo piękne, splecione chałki, wyrosły mi zbyt puszyste, ale ja już tak mam z drożdżowym ciastem – wszystko mi wyrasta zazwyczaj zbyt bujnie 😉
Jak widać smakowało nawet najmłodszym fankom Obrazków 🙂 przekrój wiekowy na spotkaniu był bardzo szeroki, od wczesno nastoletnich do prawie senioralnych. Najwięcej było młodych ludzi , którzy ze znawstwem dyskutowali o historii internetowych memów 🙂
Autor Obrazków opowiadał najpierw wszystkim o swojej pasji i związanych z tym działaniach , potem odbyły się swobodne rozmowy przy kawie, chałce i drożdżowym placku , dla chętnych przy piwie . Ściany Pasteli pięknie wyglądają ozdobione Obrazkami 🙂
Kto chciał , mógł nabyć Obrazek od razu z autografem :
Szczególnie miłymi gośćmi były wokalistki zespołu w którym udziela się też Autor Obrazków , wypatrujcie ich w na muzycznych wydarzeniach nie tylko w Poznaniu 🙂
Okazało się, że moja pasja kulinarna po raz kolejny połączyła się z muzyczną i mogę tę relację dodać do blogowej kategorii Ciasto dla muzyka 🙂
Mnie ten wieczór naładował tak pozytywną energią, rozmowy z pełnymi humoru i skłonnymi do ciętych ripost fanami Obrazków naładowały mi akumulatory , co było mi bardzo potrzebne . Przy okazji zrobiłam fajne prezenty moim dzieciom, które całą trójką są wielbicielami talentu Admina Zapisz obrazek jako ahgsfds .
Obrazki jeszcze wiszą w Pasteli, kto chce może je tam zobaczyć a także zrobić prezent sobie i najbliższym. Może też upiec chałkę z mojego przepisu – przyjemnie jest materializowac abstrakcje 🙂
Taki widok na stole zastali uczestnicy jesiennych warsztatów Smaki Wisły. Tematem przewodnim były ziemniaki i ptactwo . Te pierwsze zobaczyliśmy …nawet w probówkach, bo tak się odtwarza niektóre odmiany w Instytucie Ziemniaka w Boninie. Były też te wykopane w blogerskim ogródku, dostarczone przez Europlant. Po zapoznaniu się z planem warsztatów poszliśmy na spacer po pięknym wilanowskim parku gdzie pani ornitolog opowiedziała nam o ptakach , które wykorzystywano do jedzenia nie tylko za czasów króla Jana III.
Dzień był piękny i spacer po parku, obserwowanie kaczek i słuchanie ciekawych opowieści było prawdziwą przyjemnością.
Potem poszliśmy do blogerskiego ogrodu , zobaczyć, jak rosną rośliny posadzone przez nas wiosną i pozbierać wykopane ziemniaki. O ich historii opowiadał „Król ziemniaka” :
Próbowaliśmy pysznej miechunki a nawet kwiatów nasturcji, skubaliśmy listki sałaty
Niektóre warzywa poszły na całość 😉
Ja uwieczniłam przemiłe spotkanie, z Moniką z bloga Kuchnia nasza polska – znamy się w sieci niemal od początków blogowania, od 8 lat i właśnie na warsztatach Smaki Wisły spotkałyśmy się pierwszy raz na żywo 🙂
Miałam i ja swoje 5 minut, a propos ziemnaików i potraw z nich – pokazałam przywiezioną dla koleżanek niezwykłą książkę kucharską, reprint Kucharza Wielkopolskiego i opowiedziałam o niej.
Potem przyszła pora na warsztaty pod wodzą Macieja Nowickiego
Oto jak potraktowane zostały gołębie :
Trzeba je było potem zszyć
Ja w tyle doglądam deseru – była to klasyczna bianka – ryż ugotowany na mleku i zmiksowany , w towarzystwie fig usmażonych w karmelu z winem i winogron :
Pokażę go na końcu, jak na deser przystało. Zacznę od kremowej zupy z prażuchą w formie kuli :
Dalej mięsiwo : gotowe już gołębie :
Nogi perliczki:
Była też pierś bażanta, wszystko podane z aksamitnym ziemniaczanytm puree i pieczonymi warzywami :
Na koniec nasz super deser , o którym już pisałam. Wszystko było pyszne, nauczyliśmy się wielu ciekawych technik i już nie mogę się doczekać listopadowych warsztatów.
O tym, że jestem fanką śledzi wie prawie każdy , kto zna mnie bliżej albo… czyta mojego bloga 🙂 Jest na nim sporo śledziowych przepisów , ale kolejne będą przybywać, bo lubię bardzo eksperymentować ze smakami . Tym razem przepis powstał w dość nietypowy sposób. Dowiedziałam się, że kurkuma z olejem ma wiele korzystnych właściwości prozdrowotnych, ale perspektywa konsumowania samego oleju z kurkumą nie wydała mi się pociągająca. Wpadłam więc na pomysł, by to połączenie wykorzystać jako zalewę i zrobiłam śledzie w oleju z kurkumą. Od siebie dodałam aromatyczny estragon, który bardzo pasuje do wszystkich ryb , a zwłaszcza do śledzi i nieco domowego octu jabłkowego.
ŚLEDZIE W OLEJU Z KURKUMĄ I ESTRAGONEM
3-4 płaty matjasów
1/2 szklanki dobrego oleju ( miałam rydzowy)
2-3 łyżeczki sproszkowanej kurkumy dobrej jakości
kilka gałązek estragonu ( może być szczypta suszonego)
Płaty śledziowe wymoczyłam do pożądanego smaku, zmieniając wodę co jakiś czas i pokroiłam na kawałki.
Kurkumę zmieszałam z olejem dokładnie w słoiku, dolałam ocet, dodałam estragon. Włożyłam do słoika kawałki śledzi , wymieszałam dobrze z zalewą, wstawiłam do lodówki. Powinny się „przegryżć” ze dwie doby, ale ja już spróbowałam ich po kilku godzinach, bo nie mogłam się doczekać. Smakowały mi bardzo, ale lepsze były jak już się dobrze przemacerowały w lodówce.
Słoneczny kolor kurkumy nadaje śledziom ciekawy wygląd, który zachęca do ich spróbowania. Mam nadzieję, że jeśli je zrobicie posmakują Wam tak samo, jak i mnie 🙂
W tym roku jabłka w moim ogrodzie nie dopisały, cieszę się więc teraz tymi, które kupuję na targu , z tych samych straganów od lat, bo wiem, że sprzedawane są z własnych sadów i ogrodów . Jadam je same, robię kompoty i musy do ciasta , ale chyba najbardziej smakują mi świeże soki z nich, zrobione za pomocą sokowirówki.
Pijąc świeże soki nie musimy się obawiać konserwantów czy sztucznych barwników, których możemy się czasem spodziewać w sokach kupowanych w sklepie. Możemy też sobie komponowac smaki takie, jak nam pasują – bardziej lub mniej słodkie, z orzeźwiającymi dodatkami.
Te soki, które są na zdjęciu są zrobione z moich jabłek wtedy, gdy było ich w ogrodze sporo. Każdy jest doprawiony inaczej.
Smak jabłka z miętą jest jednym z najbardziej orzeźwiających , jak dla mnie- ulubiony. Gałązki mięty wkładamy razem z jabłkami do sokowirówki, tyle, ile nam smakuje 🙂
Innym prostym i ciekawym dodatkiem jest cynamon, wystaczy sypnąć nieco mielonego do szklanki. Wpływa korzystnie na przemianę materii i dodaje aromatu.
Klasycznym dodatkiem warzywnym do soku jabłkowego jest marchewka, wzbogaca sok o słodycz i pożyteczny dla zdrowia karoten. Ja robię te soki w proporcji pół na pół .
Soki z jabłek i marchewki można robić przez cały rok, w sezonie jesiennym i zimowym dostarczają nam potrzebnych witamin i mikroelementów, wzmacniają odporność .
Warto spróbować takich soków zrobionych za pomocą sokowirówki, np. takiej, jakie mozna kupić na meru.pl . Są tam też wyciskarki do cytrusów, które w sezonie jesienno-zimowym są łatwiej dostępne i bardziej potrzebne ze względu na obecnośc niezbędnej dla podniesienia odporności na infekcje witaminy C.
Do soków z różnych owoców możemy dodawać warzywa korzeniowe czy zielone, zioła, kiełki. W ten sposób możemy np. „przemycić” dzieciom potrzebne organizmowi składniki z warzyw czy ziół, których osobno nie lubią zjadać, np. z bogatej w witaminę C natki pietruszki.
Natka pietruszki dodana wraz ze świeżym imbirem do soku z cytryny jest zalecana jako napój do picia od rana, zapewniający dobrą przemiane materii ( odchudzanie ) i podnoszący odpornośc na przeziębienia.
Z samym imbirem doskonale smakuje sok z pomarańczy. Możemy też dołożyć do niego listki świeżej melisy czy bazylii, to bardzo podnosi aromat.
Wracając do tematu sokowirówek – ja wykorzystuję je nie tylko do soków, ale i do robienia pulpy z owoców czy ziemniaków.
W czasach obfitości jabłek robimy w domu cydr na własne potrzeby, jego pierwszym etapem jest pulpa jabłkowa, którą wytwarzamy za pomocą sokowirówki – łączymy potem sok z wytłoczynami.
Dania z ziemniaków, które trzeba zetrzeć i odcedzić z soku , jak kartacze, cepeliny i szare kluski robi sie znacznie łatwiej, gdy ziemniaki przepuści się przez sokowirówkę. Dla mnie to o połowę mniej pracy. Teraz ziemniaki są najlepsze na takie smakołyki, więc sokowirówka będzie wykorzystywane nie tylko do świeżych soków.
Sposobów na podanie kurczaka jest wiele, są też zwolennicy jego części, tacy, co wolą tylne części a inni przednie. Pierś kurczaka w gyrosie to coś dla amatorów tego drugiego. Nie jest łatwo przyrządzić tę część tak, by była soczysta , ja postarałam się najpierw zamknąć jej smaki obsmażając przyprawione mięso a potem piekłam je w niskiej temperaturze. Miałam całą, podwójną pierś kurczaka ważącego około 1, 700 ( dla mnie to najlepszy rozmiar, nie za duży, nie za mały), wraz z kością – stanowiła jedną zwartą całość , co ułatwiało sposób pieczenia .
PIERŚ KURCZAKA W GYROSIE PIECZONA W CAŁOŚCI
spora, podwójna pierś kurczaka z kością, bez skóry, najlepiej zagrodowego
Do przyprawy gyros dodałam nieco słodkiej papryki, bo takie są preferencje smakowe moich dzieci. Umytą pierś kurczaka natarłam solą , oliwą i przyprawą gyros z dodatkiem paparyki. włożyłam do lodówki na godzinę, by się zamarynowała.
Na patelni stopiłam nieco tłuszczu z kurczaka ( pierś miałam nie kupioną osobno, lecz wykrojoną z całego, zagrodowego ptaka) , dodałam nieco oleju i obsmażyłam mięso na rumiano a nawet lekko brązowo, z kazdej strony.
Przełożyłam do odpowiedniego naczynia i włożyłam do piekarnika na 140 C. Piekłam podlewając rosołem a potem wytworzonym sosem około godziny. Jak widelec wchodzący w mięso nie stawia oporu a wydobyty z piersi płyn jest przezroczysty, to znaczy, że mięso jest już upieczone.
Po wyjęciu z piekarnika pozwoliłam mięsu odpocząć , by soki w nim krążące nie wyciekły podczas krojenia. Potem odkroiłam mięso od kości i pokroiłam na grube plastry. Smakowało doskonale do ryżu , polanego sosem z pieczenia i surówki z sezonowych warzyw. Mięso tak upieczone zachowało swoją soczystość , przyprawy nadały mu ciekawy smak i kolor.
Do pieczenia mięsa w piekarniku wykorzystałam nową brytfannę , a obsmażyłam je na patelni , którą jest jej pokrywka. To bardzo przydatne urządzenie, wprawdzie nie wymaga takiej dokładności i precyzji jak wyroby stalowe z mettec.com.pl , ale ma dużo zalet.
Od ponad dwóch lat podróże kulinarne są stałym elementem mojego życia. Jeżdzę na różne warsztaty i spotkania kulinarne, gdzie gotuję, smakuję i rozmawiam o jedzeniu a potem o tym piszę na blogu. Rzadko kiedy korzystam z uprzejmości syna czy przyjaciół i jeżdżę autem ( sama nie prowadzę). Niektórych to dziwi, ale ja doskonale daję sobie radę wykorzystując alternatywny transport. I przeważnie mam ze sobą w torebce jakieś ciasto, by poczęstować nim przyjaciół. Mam specjalne pudełko ( zdjęcie powyżej), w którym ciasta podróżują ze mną. Hasła dotyczące ekologii prezentowane w projekcie Punkt Krytyczny Fundacji WWF Energia odNowa realizuję więc w praktyce. Przy okazji mam czas nadrobić zalgłe wpisy na blogu czy przygotować kolejne 🙂
Świadome korzystanie ze środków transportu jest bardzo ważne. W kolejnym odcinku serii projektu pokazany jest alternatywny transport, a tam można m.in. zobaczyć, co najbardziej szkodzi naszej atmosferze.
W jednym z projektów kulinarnych, w który jestem zaangażowana ( moje rodzime województwo, kujawsko-pomorskie, Zakole Dolnej Wisły) wykorzystana jest doskonała komunikacja z pobliskimi okolicami Bydgoszczy ( jak i samego miasta). Z dworca Bydgoszcz Wschód, na który można dojechać i pociągiem i tramwajem dojeżdżamy wygodnym lokalnym pociągiem do jednej z pobliskich stacji a tam możemy się przesiąść na… bryczki, by dotrzeć do miejsca biesiady, malowniczego gospodarstwa agroturystycznego . To się nazywa ekologiczna podróż kulinarna, prawda ? 🙂
W dużych aglomeracjach, gdzie żyje największy procent ludności warto korzystać z miejskiego transportu a przy dogodnej temperaturze i z rowerów . Miasta bardzo to ułatwiają. Ja jadąc do Poznania dojeżdżam autobusem na pętlę szybkiego tramwaju i w ciągu 10 minut jestem w Centrum .
To właśnie w pobliżu Poznania produkuje się nowe, elektyczne autobusy, które mają za zadanie ograniczyć emisję spalin i dwutlenku węgla do atmosfery.
Jest też coraz więcej aut zasilanych prądem z miejscami , gdzie się je ładuje. W czasie postojów gromadzą energię na dalsze działanie. By auta elekrtyczne były na prawdę ekologiczne, powinny być zasilane energią odnawialną, na przykład z wiatru, bo inaczej będą jeździć „na węgiel”. Pociąga to za sobą potrzebę dalszych, konsekwentnych działań. Tym właśnie zajmuje się projekt Punkt Krytyczny realizowany przez Fundację WWF.
Na koniec wspomnę o cieście, które wędrowało ze mną okrężną drogą na Blogowigilię do Warszawy dwa lata temu, pociągami i autobusem. Na zdjęciu widać jaka jestem zmęczona podróżą, ale jednocześnie szczęśliwa, bo udało mi się zjeśc ciasto wspólnie z blogowymi przyjaciółmi.
Warto pomyśleć zawsze o alternatywnym transporcie , wybierając się w podróż dłuższą czy krótszą. Jeżeli poradzimy sobie bez auta, zostawmy je , może spotka nas po drodze jakaś miła przygoda ?