Paulinę, autorkę bloga Smaczne przepisy poznałam internetowo, gdy szukałam kandydatek do kociego cyklu. Na jej blogu najbardziej podobają mi się pomysłowe sałatki . Dziś opowiada o swoich kotach na własny sposób.
Nie pamiętam momentu kiedy pierwszy kot pojawił się w naszym życiu.
Mieszkam w podwarszawskiej miejscowości i odkąd pamiętam w domu czy na podwórku
mieliśmy po 4-6 kotów.
Najdłużej był ze mną Franek, bo prawie 18 lat.
Pojawił się w naszym życiu po tym gdy nasza kotka zaginęła.
Niestety jego pierwsze momenty nie były szczęśliwe.
Pojechałam po maluszka po tym jak koleżanka z pracy mojej mamy powiedziała jej,
że jej lekarka wyjeżdża z kraju, a ma kociaki do oddania których matkę zabił samochód.
Na miejscu okazało się, że są cztery maleństwa, 2 tego samego dnia miał ktoś zabrać,
a ja miałam dokonać wyboru którego zabiorę, a który trafi do schroniska gdzie jak
pewnie wiele osób zdaje sobie sprawę nie pożyje zbyt długo takie maleństwo.
Nie mogłam postąpić inaczej zabrałam oba.
Przywiozłam do domu autobusem w pudełeczku, a ich płacz towarzyszył mi całą drogę.
Kociaki nauczyły się szybko korzystać z kuwety i jeść same.
Niestety po dwóch latach Bubuś odszedł za Tęczowy most.
Pozostał Franek który mówiąc krótko był kocurem bardzo zazdrosnym i przytulaśnym.
Odszedł po prawie 18 latach na swoim posłaniu we śnie.
Strasznie przeżyłam jego odejście.
Krótko po tym zdarzeniu trafił do nas Pysio który ma teraz 5 lat.
Z racji tego, że z mężem dużo pracowaliśmy postanowiliśmy zadbać o towarzystwo dla niego.
Przez akcję na facebook’u znaleźliśmy Smoczka który był pod opieką Fundacji Azylu pod Psim Aniołem.
Smoczuś był kotem chorym po przejściach z częściowym paraliżem pyszczka, bez zębów, głuchy, jedna powieka non stop otwarta, drutowana szczęka i chore nerki, ale chcieliśmy mu pomóc.
Był ofiarą ludzkiego okrucieństwa, tyle wycierpiał.
Jego pojawienie się zeszło się w czasie z informacją o mojej ciąży którą w głównej mierze
przeleżałam, a ze mną moje koty Pysio i Smoczuś które się wręcz pokochały.
Smoczek był jeszcze bardzie przytulaśny od Pysia, non stop chciał być głaskany i siedzieć na kolankach.
Był u nas 2 lata. Tuż po narodzinach drugiego dziecka okazało się, że ma nowotwór pęcherza,
postępująca anemia i chore nerki zabijały do stopniowo.
Najgorszą decyzją jaką musiałam podjąć była ta o zakończeniu jego cierpienia.
Rozpacz straszna, łzy które płynęły i nie chciały się zatrzymać towarzyszyły mi długo.
Potrzebowałam czasu na pogodzenie się z losem.
Po kilku miesiącach znalazłam ogłoszenie o koteczce piratce do oddania w Warszawskiej koterii i tak Pinka trafiła do mnie -Pauliny.
Tworzy zgrany duet z Pysiem i towarzyszy moim dzieciom w psotach.
Jest koteczką miniaturką, bez jednego oczka, co jej w ogóle w życiu nie przeszkadza.
Dzięki temu, że cały czas wygląda jak 6-cio miesięczny kociak non stop jej z nim mylona, a przy naszym Pysiu którego rozmiary są pokaźne
wzbudza uśmiech na twarzy wielu osób.
Dzięki umiejętnościom moich kotów na parapetach nie mam żadnego kwiatka, bo miałam dość praktycznie codziennie rozpitych doniczek
które spadały gdy nasze koty robiły sobie gonitwę po całym domu nie zważając na nikogo.
Kwiaty które przeżyły te harce mają solidne duże doniczki, a dodatkowo są zabezpieczone woreczkami, by ziemi pozostawała w doniczce, a nie wszędzie obok.
Koty tak naprawdę są dopełnieniem naszej rodziny. Mają swoje legowiska oddzielone od psów których mamy 3 (2 suczki i psa wszystkie kundelki ze schronisk). Miseczki stoją ostatnio troszkę wyżej gdyż moje dzieci potrafią karmić koty na siłę i nie jest istotne czy chce im się jeść. Potrafią przyjść w nocy do łóżeczek dzieci i z nimi spać. Przytulić się pomruczeć.
Ponadto często „pomagają” mi w kuchni. Wysypią mąkę gdy robię ciasto albo coś innego zrzucą. Gdy robię zdjęcia potraw na bloga często się zdarza, że gdy jak ustawiam aparat to z blatu coś mi ucieka. Kwiatki w domu są nadgryzione. W łazience w wannie zawsze są kocie ślady,
bo przecież trzeba sprawdzić co tam jest, a poza tym woda z kranu jest najlepsza 😉
Nasze koty mają do dyspozycji cały dom wchodzą wszędzie tak samo wszędzie jest ich pełno.
Kiedyś irytować nas potrafiły nocne rajdy jak to nazwaliśmy gdyż zaczynały się po północy a kończyły po około 3 godzinach.
Ich wynikiem było to, że kociaki padały ze zmęczenia, a wadą i to poważną, że budziły nam dzieci jak były malutkie.
Teraz nawet nasze maluszki się przyzwyczaiły, że w nocy można słyszeć koci tupot dość głośny, bo koty trochę ważą.
Pomimo zapewnienia im odpowiedniej karmy którą kupujemy u weterynarza, by dbać o ich „linię”.
Tak więc nasze życie byłoby nie realne bez ich towarzystwa 😉
Cały cykl Kulinarne koty można zobaczyć tutaj .