Magdę z bloga Kulinarna piniata poznałam na warsztatach kulinarnych w Warszawie. Widujemy się właśnie na warsztatach od czasu do czasu. Na blogu Magdy oprócz przepisów z pięknymi zdjęciami można też zobaczyć recenzje restauracji i książek kulinarnych a czasem i kuchennego sprzętu . Magda ma małą córeczkę a od półtora roku zaobserwowałam u niej zdjęcia ślicznej koteczki i właśnie dzisiaj ją prezentuje :
Jak kot pojawił się w Twoim życiu?
Moim marzeniem już z dzieciństwa było posiadanie kota. Jednak w naszym rodzinnym domu zawsze były psy, które nie do końca dogadywały się z kotami. Posiadanie miauczącego towarzysza musiałam więc odłożyć do momentu aż dorobię się własnego mieszkania. Gdy już się totalnie usamodzielniłam pojawił się kolejny problem – mąż, totalny przeciwnik kotów. Myślę, że ze 3 lata zajęło mi przekonanie go, że koty są lepsze od psów. Miliony argumentów, szantaży, gróźb i próśb i… udało się! Zgodził się. Zaczęłam więc szukać tego wymarzonego „egzemplarza”.
Moje wymagania były proste dachowiec, kotka, max 5 tygodni, oswojona z człowiekiem. Reszta – obojętna. Możecie mi uwierzyć jak ciężko w Warszawie znaleźć takiego kota?! Jest ogromna ilość domów tymczasowych, fundacji i schronisk. I gucio! Nie było. Albo kotki starsze, albo przekonywano mnie, że wolę kocura (!!!). Jedna pani próbowała mi wcisnąć na siłę dwa roczne kocury mówiąc, że to kotki-bliźniaczki. Nastawiłam się bardzo negatywnie ale trwałam w postanowieniu, że zdania nie zmienię tylko muszę bardziej poszukać. W końcu udało mi się znaleźć dom tymczasowy i kotkę, wydawałoby się idealną. Niestety był to kociak po przejściach i w naszym domu nie mógł się zaaklimatyzować (córka miała wtedy 2 lata a kotka bardzo źle reagowała na jej płacz). Musieliśmy ją oddać. Już myślałam, że po prostu kot nie jest mi pisany.
Coś mnie jednak tknęło i postanowiłam poszukać w najmniej wiarygodnym miejscu – w internecie na portalu aukcyjnym. W ciągu godziny znalazłam ogłoszenie od Pana spod Warszawy, który miał kłopot (właściwie 5 kłopotów). Telefon i milion pięćset pytań z mojej strony. Wypytałam o wszystko. DOSŁOWNIE! Facet miał mnie tak dość, że zaproponował przywóz tego kota do mnie do domu a jak mi się nie spodoba to zabierze ją z powrotem.
I tak oto w domu pojawiła się TEQUILLA. Śliczna, oswojona, ledwie 5-tygodniowa, malusieńka kuleczka. Totalnie zrelaksowana (zero stresu chociażby podczas podróży). Jak zobaczyła Natalię (rozemocjonowaną i piszczącą dwulatkę) to po prostu chciała się z nią bawić. I tak jest do tej pory.
Co w nim lubisz najbardziej?
Teq jest totalnie zrelaksowanym kotem. Nie ma typowego kociego charakteru. Nie jest złośliwa ani zawistna. W tydzień pojęła po co w pokoju stoi kuweta. Nie wchodzi na stół ani na blaty w kuchni. Drapie tylko drapak i nie je mi kwiatków (chociaż próbowała). Od samego początku przesypia całą noc a aktywna jest w dzień. Ostatnio nawet dała się wykąpać i obciąć pazury bez większej awantury. Ma więcej psich cech niż kocich. Nawet czeka pod drzwiami o odpowiednich porach i wita w drzwiach gości. Idealnie więc wpasowała się w nasze życie i dom – za to lubię ją najbardziej.
Kot w kuchni.
Teq wie, że nie wolno jej łazić po blatach i tego nie robi. Nie kradnie również z talerzy naszego jedzenia. Po prostu nie umie go jeść. Nigdy nie było z tym problemu i nawet nie było potrzeby żeby ją tresować pod tym kątem. Towarzyszy mi gdy gotuję. Kładzie się wtedy na swoim posłaniu na parapecie i zwykle śpi. Chociaż parę razy zdarzyło się, że słuchała co do niej mówię. Zawsze towarzyszy mi gdy robię zdjęcia. Jak tylko rozkładam stół i lampy do fotografowania pojawia się nie wiadomo skąd i siada na samym środku. I czeka. Lubi też szafkę z materiałami i ściereczkami do zdjęć. Jak tylko zapomnę zamknąć drzwiczki od razu tam wchodzi. Kiedyś szukaliśmy jej po całym domu i okazało się, że nie zauważyłam i zamknęłam ją w środku. Musiała się porządnie wyspać bo nawet nie miauczała.
Co jada Twój kot?
Jako zootechnik wyznaję zasadę „im lepsze jedzenie, tym mniej wizyt u weterynarza”. Od samego początku jadła tylko i wyłącznie suchą karmę najlepszych firm (wcale nie najdroższą). Jestem na bieżąco jeżeli chodzi o jakość karm dostępnych na naszym rynku. Śledzę fora internetowe i zasięgam opinii weterynarzy. Serio! Czytam również etykiety i skład przed każdorazowym zakupem. Mam na tym punkcie prawdziwego hopla. Nigdy nie jadła nic z naszego talerza. Czasem dostaje saszetki z mokrą karmą (przy wzmożonym linieniu) i pastę ułatwiającą wydalanie kłaczków. To nasz największy problem bo chociaż to kot krótkowłosy to jej sierść jest tak gęsta, że nie da się zobaczyć nawet milimetra skóry po jej rozgarnięciu.
Najzabawniejsza historia
Gdy ją wysterylizowaliśmy musiała chodzić w takim specjalnym kubraku. Z kliniki odebraliśmy ją jeszcze śpiącą i wybudzała się w domu. To normalne, że kot z narkozy wybudza się stopniowo i początkowo pełza lub nie rusza się wcale. Ona jednak nie wstawała na nogi dobre kilka godzin. Nie spałam całą noc i wyobrażałam sobie najczarniejsze scenariusze jakie tylko są możliwe. Następnego dnia zadzwoniłam do weterynarza już z samego rana. Nie stwierdził nic niepokojącego, doradził tylko aby poluzować jej ten kubrak bo może jest zbyt ciasny. Gdy tylko rozwiązałam jedną tasiemkę kot dostał „mocy”. W ciągu sekundy z biednego, sparaliżowanego kotka zmieniła się w diabełka, który jednym susem rozdarł kubrak i stanął obok niego. Oczywiście nie dała się złapać, weszła na szafę (2 minuty wcześniej ruszała jedynie głową) i wylizała sobie szwy. Zeszła dopiero jak całkowicie skończyła toaletę, bardzo zadowolona z siebie. Naprawiłam kubrak i ponownie go jej założyłam. Kot znowu stracił czucie w nogach. Mąż się ze mnie strasznie śmiał, że tak strasznie w to uwierzyłam a to tylko koci foch. Zachowywała się wtedy tak przez cały tydzień. Gdy miała na sobie kubrak – kot chory (nie je, nie pije i nie chodzi). Bez kubraka natychmiast zdrowiała – rzucała się na miskę z karmą, bawiła piłeczką i korzystała z drapaka. Do tej pory zresztą jak tylko zakładam jej szelki na spacer traci zdolności chodzenia.
Obecnie Tequilla ma prawie 1,5 roku. Nie wyobrażam sobie życia bez niej i mogę śmiało stwierdzić, że jest pełnoprawnym członkiem naszej rodziny.
Cały cykl Kulinarne koty można zobaczyć tutaj .
Dziękuję za rozmowę 🙂