W tym roku Ogólnopolski Festiwal Dobrego Smaku w Poznaniu wyszedł poza Stary Rynek. W pierwszym dniu, w piątek po spacerze po Rynku zajrzałam w drodze na Maltę na Śródkę, gdzie odbywało się kolejne już Ruszt-owanie. W Vine Bridge zjadłam pyszny grillowany cammembert z porzeczkowym sosem i musem z kalafiora i białej czekolady, potem przeszłam się obok nowego muralu ( na zdjęciu, wymiar 3D to złudzenie) , żałując , że nie mam czasu i miejsca na grillowe dobroci Wspólnego Stołu. Spieszyłam się na inne wydarzenie , koncert Korteza na Malcie a w torbie miałam ciasto. Resztę szczegółów innym razem.
W sobotę spóźniłam się na atrakcje Zielonego Targu, ale nabyłam to i owo i porozmawiałam ze znajomymi, z ulgą dowiadując się, że plany ogrodzenia terenu na razie są odłożone. Wróciłam na Rynek na stoisko Cook Up, na warsztaty kuchni tajskiej z Sergiuszem Hieronimczakiem.
Poznałam fajnych ludzi, gotowałam w parze ze znanym z imprez kulinarnych dziennikarzem radiowym. Pad thai z tofu , jajkiem i ziołami , z chrupiącymi kiełkami i orzeszkami smakował wyśmienicie, częstowaliśmy nim też widzów, ja sympatycznego chłopaka z dredami ze Śląska, który zapalił się do gotowania . Chciałeś Chopie zdjęcie na blogu , to masz 🙂 coś niewyraźne wyszło, ale to efekt pozytywnego zamieszania.
Przechodząc przez Rynek spotkałam stoisko z ostrygami, gdzie Piotr Michalski z restauracji Toga zachęcał festiwalowych gości do ich próbowania 🙂
Natomiast w samej restauracji jego żona, Ewa czarowała w towarzystwie Jana Kuronia i Michała Seydy dania z produktów dostępnych w Wielkopolsce w połowie X wieku przy pomocy nowoczesnych technik kulinarnych, bo na tym polega idea Stołu Mieszka i Dobrawy – projektu miasta Poznań z okazji 1050 lecia Chrztu Polski. A oto menu 🙂
Autorzy dań zapytani o to, czy to trudne zadanie, odpowiedzieli, że nie – współczesna moda kulinarna na dzikie rośliny i kasze jest zgodna z założeniami projektu :
Przed kolacją profesor Jarosław Dumanowski , historyk zajmujący się kulinariami , w uroczy i zajmujący sposób opowiedział o tym, jakie zmiany kulinarne wniosło wprowadzenie chrześcijaństwa na tereny Polski ( na zdjęciu na pierwszym planie sprawca całego zamieszania, czyli szef Festiwalu Wojtek Lewandowski).
Lubiący sobie dogadzać kulinarnie mieszkańcy Wielkopolski ( jest to potwierdzone w wykopaliskach) nagle dowiedzieli się, że muszą pościć i to „umartwianie się ” wymaga drogich i mniej dostępnych ryb, białego chleba i wina do obrzędów, oliwy- czyli produktów z południa Europy. Lubiane mleko i sery, też zakazane w poście były zastępowane mlekiem i serami z migdałów ( weganie, cieszycie się ? 😉 Na szczęście na naszych terenach ryby słodkowodne były dostępne a i grzybów w lasach nie brakowało:
Wspominana w kronikach Galla Anonima „siedemdziesiątnica ” to dawny czas Wielkiego Postu, było więc tego umartwiania sporo, a ulubione świnki, słonina i piwo musiały być zastępowane mniej dostępnymi surowcami. Niezadowolenie z tego było m. in. przyczyną wojen za czasów Mieszka II. Kasze bez okrasy też nie smakują zbyt dobrze… Ktoś z gości kolacji ( dziennikarze i znawcy kulinariów) wyraził powątpiewanie , czy ówcześni mieszkańcy Wielkopolski lubili sobie dogadzać kulinarnie ( używano dużo octu i miodu, smaki słodko-kwaśne były dominujące) . Mnie się wydaje, że jedzenie to jedna z najłatwiej dostępnych przyjemności i skoro ludzie odkryli, że jeść muszą, to dość wcześnie starali się tę czynność uczynić przyjemną .
Do dań próbowaliśmy win z Moraw od Roberta Makłowicza ( sugestia – przywiezione przez Dobrawę ? 🙂 , a Profesor Dumanowski raczył nas niezwykłymi octami od pana Siadaka, m.in piwnym ( zrobionym wg. starej receptury z dobrego piwa i niezwykle mocnym) i takim z dzikiego bzu , który porównywałam z moim ( był o wiele słodszy).
Tu przepraszam za jakość zdjęć, lecz oświetlenie było słabe a mój aparat padł niedawno…
Mnie najbardziej smakowała zupa rybna na jesiotrze z kluseczką z lina , bulion był bardzo delikatny :
Przy tak pysznych i niezwykłych daniach rozmowy przy stole toczyły się w ożywiony sposób, w naszej części stołu m.in. z red. naczelną Kuchni Anną Wrońską wymieniałyśmy rodzinne doświadczenia w zakresie kiszonek, z sąsiadem radiowcem rozmawialiśmy o zaletach domowego chleba i dzikiej kuchni, z Elą Polcyn z Wyborczej zgadałyśmy się o sielawach jedzonych w tej samej knajpce na Kaszubach, korzystałam też z bliskości Profesora Dumanowskiego i pytałam go o opinie na temat regionalnych produktów. Pozbierałam nowe autografy do swojej książki i żałowałam, że nie mogłam zostać dłużej, by nie męczyć syna-kierowcy. Na szczęście na straganach festiwalowych na Rynku nabyłam nieco przysmaków dla niego ( pokażę innym razem ). Festiwal trwa do jutra włącznie, kto nie był, niech zajrzy do aktualnego programu i skorzysta z pozostałych atrakcji.