Zupełnie niespodziewanie trafiła mi się wycieczka do Zakopanego z postojem w Krakowie. Dzięki temu spróbowałam, jak smakują nadziewane gęsie szyjki i „gęsie pipki”, kwaśnica i świeże oscypki, których smak pamiętam z dzieciństwa, kiedy jeżdziłam w Tatry na kolonie letnie. Na zdjęciu fragment rynku w Lanckoronie : mieście – perełce, które odkryliśmy w drodze powrotnej. Ale zacznę od poczatku:
W Krakowie udaliśmy się wieczorem na Kazimierz, pełen żydowskich restauracji. W jednej z nich, w fantazyjnie urządzonym podwórzu, zjedliśmy przysmaki kuchni żydowskiej – gęsie szyjki, a właściwie skórki z nich nadziewane fantastycznie przyprawiona wątróbką oraz zwane „gęsimi pipkami” żołądki, uduszone w ciemnym sosie z cebulą. Do tego były ziemniaki mielone, zapieczone w kostkach, czyli kugel. Spróbowaliśmy tez czulentu, potrawy jednogarnkowej na bazie kaszy, z wołowiną, warzywami i ziemniakami, zapiekanej wiele godzin na wolnym ogniu w glinianym garnku. Niestety zdjęć nie zrobiłam, bo było sporo osób.
Chodząc po Krakowie, wypatrywałam Pinkcake – myślałam, że może poznam ją po Córeczce, którą znam z blogowych zdjęć…
W Zakopanem spróbowałam sławnej kwaśnicy na żeberkach. Smakowała podobnie jak kapuśniak, który ja robię z dodatkiem kaszy. Do tego góralski chlebek, ciemny ale nie razowy i … herbata po góralsku!
Oczywiście nie omieszkałam zajadać się świeżymi oscypkami. W Tatrach dawno nie byłam, ale smaki nie zmieniły mi się od dziecinstwa – najbardziej smakują mi te nieuwędzone, białe. Pamiętam , jak w Stasikówce, wiosce między Poroninem a Bukowina Tatrzańską, gdzie spędzałam kolonie letnie , Gaździny przychodziły z koszykami pełnymi oscypków na sprzedaż a myśmy się nimi zajadali. Skorzystałam z okazji i odwiedziłam i te miejscowości, pamiętane z dzieciństwa. W Stasikówce nadal funkcjonuje stary sklep, gdzie kupowaliśmy śmietanę do zbieranych w lesie jagód…
Na zdjęciu oscypki różne, brakuje białych „sznurków”, które zjedliśmy ” na pniu”! Najbardziej smakowały na do chleba z masłem i domowych kiszonych ogórków…
Mój syn, pasjonat środków transportu, przeglądając wieczorem w Krakowie Internet, wypatrzył zlot starych parowozów w Chabówce, skansenie kolejarskim niedaleko Zakopanego. Pojechaliśmy, oczywiście. Widzieliśmy parowóz – gwiazdę filmową, wykorzystywany w historycznych filmach i serialach, sprawne parowozy, które przyjechały z zaprzyjaźnionego skansenu w wielkopolskim Wolsztynie. Po paradzie i pokazie wagonów historycznych odbyły się zawody: jedna z konkurencji polegała na przeniesieniu szklanki z wodą z jednego stojaka na drugi przez pomocnika maszynisty wychylającego się z jadącego pociągu. Woda nie wylana a to wszystko w niespełna minutę!
W konkurencji na hamowanie zwycięzca zatrzymał się przed przeszkodą w odległości… 10 cm!
Dla zgłodniałych turystów przygotowano kiełbaski z grilla i inne kulinarne atrakcje, nas jednak zwabił zapachem bigos góralski, serwowany w wagonie kolejowym zamienionym na sklepik. Kapusta kiszona, przecier pomidorowy, dużo różnych mięs i smaczne przyprawy. Na sam koniec spróbowaliśmy jeszcze po miseczce grochówki, też była pyszna. Niestety nie mieliśmy czasu na wieczorne widowisko ” Światło i dżwięk”.
Na koniec kilka słów o Lanckoronie – miasteczku w bok od drogi Kraków – Wadowice. Takiego rynku nigdzie w Polsce nie widziałam! Otoczony domkami w różnych stylach… Jest tam muzeum i Izba Regionalna ( przed nią te dekoracje z szydełkowymi aniołkami), na górze kościół i ruiny zamku. Warto zobaczyć!