GRAŻYNA PISZE

Zainspirowana niedawnym  Międzynarodowym Dniem Książki Dla Dzieci sięgnęłam do szuflady. Przyznam się teraz , że prócz gotowania moją pasją, może nawet większą jest pisanie. Dla własnych dzieci tworzyłam różne bajki, opowiadania a nawet wierszyki. A kiedy w 2006 roku ogłoszono konkurs im. Astrid Lindgren na książkę dla dzieci, postanowiłam w nim wystartować i napisałam tę książkę inspirując się „Dziećmi z Bullerbyn”.

Nie wygrałam, ale pokazałam książkę kilkorgu dzieciom przyjaciół i spodobała im się. Może więc przypadnie do gustu również dzieciom czytelników mojego bloga . Korzystam z tego, że blog „Grażyna gotuje” mam na własnej stronie internetowej, do której mogę dodawać dowolne podstrony. Są już dwie – z limerykami i serwetkami, dziś dodaję następną – z książką dla dzieci mojego autorstwa.

Ma tytuł ” Zakręcona trójka” – opowiada o trójce dzieci i ich rodzinie. Nie brakuje w niej elementów kulinarnych, a jakże ! Wszelkie podobieństwo do osób znanych jest przypadkowe 🙂

Począwszy od piątego kwietnia codziennie lub co dwa dni będę dodawała kolejny rozdział. na początek, na zachętę, dwa rozdziały.

Książka, pod tytułem ” Opowieści cioci Grażynki” ukazuje się na blogu Bajeczna Fabryka z pięknymi ilustracjami Oli Rakocińskiej  .

Zatem zapraszam :

 

ZAKRĘCONA TRÓJKA

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

Mam na imię Marta i chodzę do pierwszej klasy. Przeczytałam ostatnio „Dziennik  pierwszoklasistki”  Viveki Sundwal , dlatego piszę ten pamiętnik. Mimi pisała go na maszynie a ja w komputerze. To komputer mojego brata ale mam w nim folder „Marta” i różne pliki „Moje rysunki.jpg”, „Bajki. pps”  a teraz jeszcze „Pamiętnik.doc”. Mój brat ma na imię Adam i chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Czasami go denerwuję i wtedy mówi – „idź sobie mała” a czasami ma dobry humor  i pokazuje mi jakieś fajne rzeczy w komputerze albo gra ze mną w piłkę.

Piszę teraz, bo Adaś poszedł do Jasia naprzeciwko pomóc mu, bo w jego komputerze coś się zepsuło. Potem pewnie będą grać w piłkę nożną – na podwórku albo w komputerze. Ja też czasem gram , ale rodzice nie pozwalają mi za dużo. Mogę za to w komputerze oglądać różne encyklopedie – moje ulubiona to encyklopedia kotów.

Chciałabym mieć własnego kota, ale nie mogę, bo Mama ma uczulenie na sierść. Poza tym, co by robił w wakacje, kiedy wyjeżdżamy ? A czasami  wyjeżdżamy nagle na kilka dni. Tato przychodzi z pracy i mówi – muszę jechać w kilka miejsc, gdzie  są piękne jeziora, jedziemy wszyscy. Wtedy pakujemy namiot, dmuchane materace i śpiwory, kuchenkę z butlą turystyczną i wyjeżdżamy. Zatrzymujemy się tam, gdzie nam się podoba. Kiedyś latem kąpałam się w dziesięciu jeziorach !

Pływać jeszcze nie umiem, ale odpycham się trochę nogą i prawie pływam. Bardzo lubię bawić się w wodzie. Chodzę często na basen, ale najbardziej lubię lato i wodę w jeziorach. Lato- to maja ulubiona pora roku. Ulubione potrawy to rosół z makaronem i pieczona golonka. Ulubiona książka to „dzieci z Bullerbyn”. Mama czytała mi ją kiedy byłam chora latem, zanim poszłam do zerówki. Najpierw  rozdział do połowy i potem zostawiała, a ja musiałam dalej czytać sama, bo byłam ciekawa, co jest dalej.

Umiałam czytać, jak miałam pięć lat. Duże litery poznałam z klawiatury komputera a małe ze starej książki do pierwszej klasy mojego brata. U nas w domu wszyscy czytają, a najwięcej moja siostra Karolina, która jest już studentką. Jak ja szłam do pierwszej klasy, to ona zaczęła studia. Tylko nie jest w pierwszej klasie ale na pierwszym roku. We wrześniu miała wolne i odprowadzała mnie do szkoły. A w październiku wyjechała do innego miasta i przyjeżdża do domu na sobotę i niedzielę co dwa albo trzy tygodnie. Smutno mi bez niej, bo miałyśmy wspólny pokój, ale teraz mam jakby trochę pokój dla siebie. Czasem jak mam jej coś ważnego do powiedzenia, wysyłam jej SMS-a z komórki mamy albo maila. Mam swoje konto internetowe – Pingwin@ i jeszcze coś tam.

Muszę już kończyć, bo pora odrabiać lekcje.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

URODZINOWY TORCIK MIKROFALOWY

W tym roku urodziny Adasia przypadały w poniedziałek. Już w sobotę była babcia, ciocia i wujek, był torcik, świeczki i prezenty.

Mama powiedziała Adasiowi, że pora już , aby na urodziny zapraszał nie tylko kumpli, ale też koleżanki. Adaś na to, że żadnych bab nie zaprasza. Mama więc odmówiła urządzenia mu imprezy.

W dniu urodzin Adaś wrócił ze szkoły zaaferowany.

– Mamo, oni sobie przypomnieli, ze ja mam dziś urodziny. Gonili mnie po parkingu przed szkołą, żeby mi wlepić 13 klapsów !

– I co, dali ci te klapsy ?

-Tak, ale nie wszystkie, bo na parkingu znaleźliśmy czyjś dowód rejestracyjny samochodu i poszliśmy go zwrócić właścicielowi.

-I co właściciel na to ?

Dał nam dychę. Poszliśmy za to kupić cukierki, zjedliśmy od razu. Ale najważniejsze to, że oni się wprosili na urodziny. Będą za niecałe dwie godziny !

-Ilu? Wpadła w panikę mama.

-Siedmiu! Spuszczając głowę wyznał Adaś.

– No ładnie, a tort zjedzony. Co ja teraz przez ten czas upiekę ?

Może tę wuzetkę cioci Asi ? Ją się szybko robi. Przełoży się dżemem…

Tak, ale najpierw trzeba rozgrzać piekarnik, upiec, ostudzić, nie zdążymy… chyba, że…

Wzrok mamy padł na okrągłe naczynie żaroodporne, w którym gotowała warzywa w mikrofalówce. To jest ciemny placek, więc w kuchence musi wyjść.

– Do roboty! – zawołała mama – Co my tu mamy ?

Otworzyła szafkę : mąka jest, cukier jest, kakao też.

– Proszku do pieczenia jeszcze zostało. W lodówce jest mleko  i margaryna do pieczenia, bo za dużo kupiłam. Trzeba łyżkę smalcu  i dżem do przełożenia. Adaś, leć migiem do sklepiku na rogu, kup zwykły smalec i dżem, najlepiej porzeczkowy. Weź też colę i wodę niegazowaną do rozrobienia soków, trochę paluszków i chipsów.

– A jajka ? -spytał Adaś. Jest tylko jedno.

-Starczy. To placek „jednojajowy”.

Gdy Adaś poszedł do sklepiku, mama wsypała do miski dwie szklanki mąki, szklankę cukru, 3 łyżki kakao i dwie łyżeczki proszku do pieczenia. Po namyśle dodała szczyptę imbiru i cynamonu.

Pokroiła pół kostki margaryny i zalała mlekiem ze szklanki. Wstawiła do kuchenki mikrofalowej i wtedy wrócił Adaś. Zatrzymała więc kuchenkę  i dodała łyżkę smalcu, żeby się roztopił.

Co mam robić ?  – pytał Adaś.

Pomieszaj w misce a potem nalej zimnej wody do zlewu. Przedtem zatkaj korkiem ! Ja wysmaruję tłuszczem naczynie.

Kuchenka zrobiła „ pim”. Mama wyjęła na wpół roztopiony tłuszcz i energicznie go rozmieszała. Gdy wszystko się rozpuściło, dodała resztę mleka ze szklanki. Wstawiła to do zlewu z zimna wodą i kazała Adasiowi mieszać, żeby wystygło. Sama wymieszała dokładnie suche produkty w misce. Gdy roztopiony tłuszcz z mlekiem ostygł, dodała go do miski, zamieszała, na koniec wbiła jajko i wymieszała wszystko dokładnie. Wlała do naczynia.

– Na ile to nastawić ? na trzy czwarte mocy, tak, jak warzywa ?

– Ja się na tym nie znam- odpowiedział szczerze Adaś.

Dobrze, wstawię na siódmy poziom, 10 minut.

Kuchenka zaczęła szumieć a mama chodzić po kuchni, bo bała się, jaki będzie efekt. Po pięciu minutach nie wytrzymała i zajrzała do kuchenki.

– Rośnie Adaś, rośnie !

Zamknęła z powrotem drzwiczki. Po dziesięciu minutach placek był gotowy. Wierzch miał ładnie spieczony na błyszczącą skorupkę a boki odstawały od brzegów.

– Teraz musi ostygnąć. Mama położyła go na mokrej ściereczce, żeby lepiej wyszedł z naczynia.

Adaś zwabiony zapachem wbiegł do kuchni.

– Ale pachnie !

– Bo dodałam cynamonu i imbiru. Będzie smakował trochę jak piernik. Za pół godziny go wyjmę, a gdy ostygnie, przełożę dżemem. A ty idź do ogrodu umyć stół i poustawiać krzesła. Ja rozrobię soki ze słoiczków na napoje.

-Jak zwykle, dwóch przy komputerze, reszta gra w piłkę na trawniku ? Powiedz tylko, żeby nie kopali za mocno, bo tata posadził na wiosnę nowe drzewka. Dobrze, że dziś ładna pogoda !

Jak ustawisz krzesła to wyjmij jednorazowe kubeczki do napojów i poustawiaj talerzyki. Ja poszukam szklanek do paluszków i miseczek do chipsów.

Zanim przyszli goście, wszystko było gotowe.

 

ROZDZIAŁ  TRZECI

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

Dzisiaj uczyliśmy się, jak pisać cyfrę 8. To moja ulubiona liczba – mieszkamy pod numerem 8, na ulicy Topolowej. Babcia też mieszka pod numerem 8, ale na ulicy Klonowej.

8 można pisać na wiele sposobów. W ćwiczeniach szkolnych pokazują, jak pisać bez odrywania ręki, zaczynając od górnego kółka. Niektóre dzieci robią najpierw górne kółko, potem dolne. A ja odkryłam, ze 8 można pisać jeszcze na jeden sposób – najpierw pisze się 3, a potem zakręca „brzuszki” do wewnątrz. A więc 8, to taka zakręcona „trójka”.

Cyfrę 8 lubię też dlatego, że gra w „ósemkę” jest naszą ulubioną zabawą na boisku. Mamy tam przygotowany plac do zdawania na kartę rowerową. Między innymi jest tam  namalowana białą farbą wielka „ósemka”. My biegamy po niej i gonimy się a w środku „ósemki” są zamawiani. To znaczy, że kto wejdzie do środka, ten nie może być złapany. Poza tym na boisku gramy w gumę albo skaczemy na skakankach. Małgosia zawsze oszukuje przy graniu w gumę. Mówi, że nie nadepnęła, a wszyscy widzieli, że „skusiła”. Dlatego wolę bawić się z Aneta i Marysią, bo one nie oszukują. Julkę tez lubię, bo jak coś się jej nie uda, to od razu się przyznaje.

Z chłopakami nie bardzo lubię się bawić, choć czasami gram z nimi w piłkę nożną, żeby się nie nudzić z dziewczynami, gdy nie umieją wymyślić żadnej fajnej zabawy. Często dziewczyny kłócą się, w co się bawić i kto kim będzie. A ja nie lubię się kłócić i idę grać z chłopakami w nogę. Czasem uda mi się nawet strzelić gola.

Oprócz cyferek uczymy się pisać litery. Wprawdzie umiemy to z zerówki, ale teraz piszemy „na serio”. Dziś uczyliśmy się pisać „L”. jest łatwe, tylko kreseczka z zawiniętą do dołu laseczką, jak rączka od parasola. Takiego, jak ma tato. Bo mama ma składany, taki, co chowa się do torebki. Kiedyś nosiła taki, jak tato, ale go zgubiła i teraz nosi mały.

Dzięki „L” mogę napisać wyraz „lalka”. Mam kilka ulubionych lalek. Jedna, niemowlak, jest jeszcze po Karolinie. Ma na imię Ania i wygląda jak prawdziwe małe dziecko. Tato przywiózł ją z NRD. To był taki kraj, część Niemiec, skąd przywoziło się zabawki, tapety i ubranka dla dzieci.

Oprócz Ani mam kilka lalek Barbie. Gdy mama jest w dobrym humorze i ma czas, to szyje mi rzeczy dla nich. Zrobiła mi szydełkiem lalczyny sweterek. Ja też próbuję szyć, ale nie bardzo mi jeszcze wychodzi.

Z NRD jest też mój ulubiony pluszak – różowa świnka, trochę misiowata, którą nazwałam Świniśkiem. Mam jeszcze czerwonego pluszowego zająca, którego Karolina nazwała Poziomką, bo był taki zając dawniej w telewizji. Ale najbardziej lubię czerwonego, pluszowego dinozaura, którego dostałam od cioci Eli. Nazwałam go po prostu Dinusiem. Śpię z zim zawsze, bez niego chyba nie umiałabym zasnąć.

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

TAK, JAK PIPPI LANGSTRUMP

Marta wróciła ze szkoły, zjadła obiad i zabrała się do czytanie – „Pippi Langstrump”. Książka bardzo jej się podobała. Chciałaby, tak jak Pippi być najsilniejszą dziewczynką na świecie. Wtedy nie pozwoliłaby na to, by ktoś krzywdził słabszych, każdemu dałaby radę. I tak, jak Pippi, chciałaby chodzić po drzewach.

W ogródku Marty rosło sporo drzew owocowych. Niektóre były stare i duże- dwie jabłonie, wiśnia i śliwa- węgierka. Były też dwie młode jabłonki, czereśnia i dwa orzechy.

Marta przerwała czytanie i postanowiła pójść na dwór. Wzięła rower i pojechała do sąsiada, Mateusza. Zastałą u niego koleżankę, Michasię. Zrobili rowerami kilka rundek po ulicy, ale nic się nie działo.

– Marta, wymyśl jakąś zabawę – powiedział Mateusz.

– Wiecie co, czytałam książkę o takiej fajnej dziewczynce, Pippi Langstrump.

– Ja oglądałam film ! – zawołała Michasia. Bardzo mi się podobał.

– Ja też pamiętam ! Ta Pippi miała konia i mieszkała w willi z ogrodem.

– O! I wchodziła na drzewo ! powiedziała Marta. Chodźcie do mnie do ogrodu, pobawimy się w Pippi. Mateusz będzie Toni a Michasia Annika.

– A ty oczywiście będziesz Pippi !

– No tak, bo ja wymyśliłam tę zabawę. Z resztą to mój ogród! – zawołała Marta.

Michasia i Mateusz zostawili swoje rowery przed domami, Marta swój schowała.

_-Najpierw będziemy szukać skarbu. Pójdę tylko do domu po jakiś skarb.

– Mamo, chcemy się bawić  w Pippi i szukać skarbów. Możesz mi dać coś, co mogłoby być skarbem ?

– A co to by mogło być ? – spytała mama.

– Coś małego i błyszczącego.

Mama poszperała w szafie i wyciągnęła mały srebrny naparstek i koraliki w kolorze koralowym.

– Dobrze, może być.

– Tylko ich nie zgub !

Matra poprosiła Mateusza i Michasię żeby usiedli na tarasie i czekali, Az ona schowa skarby.

– Zrób strzałki z patyczków, żebyśmy trafili.

Marta schowała naparstek w trawie pod jabłonką, a koraliki zawiesiła na gałązce wiśni. Porobiła strzałki z patyczków, żeby mogli je znaleźć.

Michasia i Mateusz szukali, a Marta wołała : ciepło, zimno, w zależności od tego, jak daleko byli od kryjówki. Wreszcie Michasia znalazła koraliki na wiśni. Mateusz zatrzymał się przy jabłonce i szukał w trawie a Marta wołała: ciepło, ciepło, gorąco ! Ale nie mógł znaleźć ! Dziewczynki ruszyły więc z pomocą.  Okazało się, że liść spadł z drzewa i przykrył naparstek. Ale się go naszukali !

– Teraz będziemy wspinać się na drzewo! – zawołał Mateusz.

– Właściwie, to mama mi nie pozwala- powiedziała Marta.

-Ale co to za Pippi, która nie chodzi po drzewach ? Ja wejdę pierwszy !

Mateusz sięgnął niskich konarów, wspiął się i usiadł na najniższej, grubej gałęzi. Marta postanowiła, że ona wejdzie wyżej. Michasia stała na dole i tylko patrzyła. Marta wspięła się na gałąź obok Mateusza i zaczęła wchodzić wyżej. Nagle noga jej się obsunęła i zaczęła zjeżdżać ocierając się plecami o główny pień. Zjechała tak do ostatniej gałęzi i wylądowała na trawie tak, jak kot – na rękach i nogach.

Aj, boli- zawołała. Michasia podniosłą jej bluzkę – nasz starte całe plecy, nawet krew ci trochę leci.

Marta zaczęła płakać, ale zawstydziła się kolegów  i pobiegła do domu. Mateusz i Michasia szybko pobiegli do siebie.

Mama zmywała w kuchni naczynia. Gdy zobaczyła płaczącą Martę, szybko spytała o co chodzi. Marta chlipiąc opowiedziała o niefortunnej zabawie z Pippi. Mama zmarszczyła brwi. – A nie mówiłam, że nie wolno chodzić po drzewach ?  A gdybyś tak spadając złamała rękę lub nogę ? Dobrze, że to się tylko tak skończyło…

Mama przetarła wodą utlenioną plecy Marty i kazała jej się zająć czymś spokojnym. Na szczęście Adaś miał trochę czasu i zaczęli grać w karty.

Wieczorem, przed snem, Marta poprosiła tatę – opowiedz mi bajkę o Smerfach ! Tato się zgodził  .

Dawno , dawno temu , za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma zdartymi kolanami, czyli gdzieś gdzie nie był nikt, była sobie wioska Smerfów. Mieszkała w niej Smerfetka i 99 Smerfów” – Tato pogrzebał w kieszeni, wyjął fajkę i zaczął ponownie opowieść.

Pewnego razu Smerfetkę obudził głośny okrzyk. Co to ? – zerwała się z  łóżeczka- ach, nic , śniło mi się coś- powiedziała  zamykając oczy i tuląc się do poduszki. Aaaaa!!! – rozległo się jeszcze głośniej.

Smerfetka obudziła się ponownie – to nie był sen- stwierdziła i wybiegła przed domek. A tam….- tato  zaczął nabijać sobie fajkę – Dalej, dalej – domagała się Marta.

A tam… – tato spojrzał  przez okno na drzewo – na gałęzi  siedział Smerf Maruda ! Ratuj- zawołał. Co robisz  na drzewie ? – Smerfetka nie mogła się nadziwić. Ratuj- wyszeptał- zaraz spadnę.

Smerfetka nie namyślając się wdrapała się na drzewo i pomogła zejść Marudzie. Prawie się udało, ale zadrapała sobie kolano o twardą korę drzewa. Smerf- lekarz opatrzył jej nogę…

I co ? – niecierpliwiła się zupełnie już rozpogodzona Marta. I nic- odpowiedział tato. I nic a nic nie płakała – zakończył.

 

ROZDZIAŁ V

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

 

Na razie piszemy w zeszytach ołówkami. Pani nie pozwala nam jeszcze pisać długopisem. To nawet wygodnie, bo jak się coś źle napisze, to można wymazać i poprawić. Ale nie zawsze. Jeśli napiszemy cały rząd literek nieładnie, pani każe nam pisać cały rząd jeszcze raz! To bardzo męczące. Mnie się zdarzyło to tylko raz, przy małym „s”. Staram się teraz pisać ładnie, żeby jak najmniej przepisywać całe rządki.

Na przerwach porównujemy ołówki. Kto ma najdłuższy, ten wygrywa. Dziś miałam pecha, bo mój był prawie najkrótszy. To dlatego, że zgubiłam ten drugi, dłuższy. Zawsze mam w piórniku dwa ołówki, żeby nie tracić czasu na ostrzenie, kiedy mi się złamie. Ale ten drugi zgubiłam, więc zrobiło mi się trochę przykro. Wygrała Ania, drugie miejsce zajął Patryk.

Na dużej przerwie grałyśmy w gumę. Małgosia znów próbowała oszukiwać i chciała mi wmówić, że skusiłam. Ale Aneta i Marysia stanęły po mojej stronie i musiała wszystko odwołać! Była zła, bo jej ołówek też był krótki i tego dnia nic jej nie szło.

Po szkole nieraz chodzimy do sklepiku, gdzie są tanie słodycze i przybory szkolne. Kupiłam sobie gumę do żucia, owocową, za pieniądze z mojego kieszonkowego. Nagle za mną stanął Patryk. Kupił ołówek, długi, kolorowy, z gumką na końcu. I dał mi go! Powiedział – to dla ciebie, żeby ci nie było smutno. Bo w gumę też nie skusiłaś, patrzyłem, jak gracie.

Trochę mnie to zdziwiło, bo chłopcy zwykle bawią się osobno i nie patrzą na to , w co grają dziewczyny. Patryk w ogóle był dla mnie bardzo miły i odprowadził mnie aż do zakrętu, gdzie są światła.

Po powrocie do domu pokazałam mamie ołówek i powiedziałam, jak go dostałam. Mama zrobiła zdziwioną minę i powiedziała – „To teraz na ołówki się podrywa”. Zezłościłam się na to i zaczęłam tupać nogami, no bo to nie jest żadne podrywanie. Patryk jest moim kolegą z klasy i tyle! Wprawdzie siedzi za mną i często mnie woła, żeby coś pożyczyć, ale to nic nie znaczy!

Przyszedł Adaś i zapytał czemu tupię. I wtedy zrobiło się jeszcze gorzej, bo jak usłyszał o co chodzi, zaczął się ze mną drażnić, powtarzając – „Marta ma narzeczonego”. Kopnęłam go w nogę, a on dał mi prztyczka w ucho!

Ale jednak okazał się dobrym bratem. Poszedł do swojego pokoju i przyniósł mi ołówek – prawie półmetrowy, który kiedyś ciocia Ela przywiozła mu z Zakopanego.

Mama nie chciała pozwolić mi zabrać go do szkoły, bo bała się, że mogę komuś zrobić krzywdę, ale Adaś powiedział, że jutro zaczyna później lekcje, więc mnie odprowadzi do szkoły i wtedy pokażemy ołówek wszystkim. Ciekawe, czy ktoś ze mną wygra!

 

ROZDZIAŁ VI

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

Wczoraj miałam urodziny. Mama pozwoliła mi zaprosić koleżanki z klasy – Kasię, Anetę, Marysię i Anię. Bawiłyśmy się fajnie moim nowym prezentem: od rodziców dostałam dużą plastikową kuchnię z różnymi  naczyniami. Ta kuchnia z jednej strony ma piekarnik a z drugiej zmywarkę do naczyń. Jest bardzo fajna.

Ale zacznę od początku: Mama upiekła mi torcik czekoladowy z masą kokosową. Włożyła w niego siedem świeczek i zanim je zdmuchnęłam, pomyślałam marzenie. Nikomu o tym nie powiedziałam, bo by się nie spełniło. Ale w pamiętniku je napiszę, bo to chyba nie to samo: Chciałabym kiedyś dostać wielki bukiet tulipanów – to są moje ulubione kwiaty.

Na podwieczorek była jeszcze galaretka i placek z jabłkami oraz różne ciasteczka i chipsy. Do tortu piłyśmy herbatkę owocową a potem  soki. Ale szybko uporałyśmy się z jedzeniem, bo spieszyłyśmy się, żeby wykorzystać moją nową kuchnię.

Każda dziewczyna chciała gotować, więc na początku było trochę zamieszania. Wtedy przyszła mama i pomogła nam podzielić się – najpierw dwie osoby gotowały a trzy były klientkami w restauracji i one zamawiały potrawy. Piekłyśmy w piekarniku kurczaka, robiłyśmy różne zupy, hamburgery i hot-dogi. Kasia zamówiła zupę z owoców morza, Ania i Marysia – rosół i pomidorową. A na drugie danie zamawiały pizzę, pieczonego kurczaka (był w kuchni, gotowy, z plastiku) i kotlet schabowy z ziemniakami i surówką. Na deser podawałyśmy kawę i lody. Potem się zmieniałyśmy.

Wreszcie zabawa w restaurację nam się znudziła i chciałyśmy trochę potańczyć przy muzyce. Tylko, że był kłopot z płytami, bo ja swoich jeszcze nie mam. Właściwie, to ja słucham już „dorosłych” płyt, takich jak Adaś i Karolina albo rodzice. Włączyłam więc jedną z płyt Adasia, ale dziewczynom nie bardzo się podobała i nie umiały przy niej tańczyć. Znów zrobiło się zamieszanie. Wtedy z pomocą przyszedł tato i włączył nam radio . Tam była fajna muzyczka i mogłyśmy wreszcie potańczyć.

Ale tańce też nam się znudziły i Ania zaproponowała zabawę w ciuciubabkę. Wzięłam mój szalik i zawiązałam najpierw Marysi. Goniła nas po całym pokoju, wreszcie złapała mnie. Ja miałam kłopoty ze znalezieniem kogoś, bo potknęłam się o fotel i stłukłam sobie kolano. Ale w końcu udało mi się złapać Kasię. Szło nam dosyć dobrze, dopóki Ania nie zderzyła się ze stołem i nie nabiła sobie guza. O mało co nie wylądowała w torcie!

I znów z pomocą przyszła mama. Przyłożyła Ani na guza na głowie łyżkę oziębioną w zimnej wodzie, sprzątnęła tort ze stołu i przyniosła papier i kredki. Ogłosiła konkurs na najładniejszą laurkę dla solenizantki. Ja też rysowałam -mój nowy prezent. Dziewczyny zrobiły mi piękne laurki – w nagrodę za to dostały cukierki. Trochę się uspokoiłyśmy przy tym rysowaniu.

Mama kazała sprzątnąć stół i podała pizzę na kolację. Potem bawiłyśmy się w głuchy telefon. Wychodziły śmieszne zdania. Na początku powiedziałyśmy: „Adam ma szelki” a na końcu wyszło – „ nie bądź wielki”. Albo „dziś  jest piękna pogoda” przemieniło się w „wylewa się woda”.

Czas już było kończyć urodziny, bo po Anetę i Marysię  przyjechali rodzice. Kasia i Ania miały blisko, więc szły same.

Potem przyszła Karolina i oglądałyśmy prezenty od koleżanek. Dostałam torebkę, puszysty notesik, kubek z Barbie, małego pluszowego misia i słodycze, po których zostały tylko papierki. Potem odbierałam telefony: dzwoniła babcia, ciocia Alinka i ciocia Ela z życzeniami  do mnie. Jeden telefon był do Karoliny. Koleżanka pyta -czy jest Ania a ja na to -tak i wołam: Karolina, do telefonu! Bo właściwie to moja siostra ma na imię Anna Karolina, ale w domu używamy drugiego imienia. Ale gdy Karolina poszła do  liceum, przedstawia się wszystkim pierwszym imieniem, dlatego wszystkie  nowe koleżanki mówią do niej Ania.

To były fajne urodziny. Wieczorem byłam tak zmęczona, że usnęłam na kanapie w pokoju rodziców.

 

ROZDZIAŁ VII

KANAPKA Z TWARDYM DYSKIEM.

Na kolację był bigos. Wszyscy siedli wokół stołu i nakładali sobie na talerze z dużej brązowej miski.

-Ale ładnie pachnie – powiedział Adaś.

-No, bo dodałam czerwonego wina – mówi na to mama.

-Wiec to jest bigos na winie – wtrącił tata.

-Nie, zaprotestowała mama. Bigos „na winie” jest z tego, co się nawinie, czyli z tego, co zostało w lodówce. A do tego bigosu specjalnie kupiłam mięso. W tym małym sklepiku obok szkoły Marty.

-A jakie mięso trzeba do bigosu? -spytała Marta.

-Takie z kością i skórką. I wędzone, najlepiej boczek. No i kiełbasę, po trochu z kilku gatunków.

-Nie mówcie o mięsie – wtrąciła Karolina, wegetarianka, która zajadała swoja porcję, bezmięsną, z osobnej miseczki. Mój też jest na winie?

–         Tak. A nie smakuje ci dziwnie? Wydaje mi się, ze dodałam za dużo imbiru i gałki muszkatołowej. Tego się daje szczyptę na garnek a ja do twojego też dodałam szczyptę.

-Nie, dobry. Jest jeszcze ?

-To, co w misce. Tego, co jest w słoikach nie ruszajcie, bo ma być na święta. Przed świętami będzie dosyć pracy, nie będę drugi raz gotowała bigosu.

Przez chwilę „milcząc, żwawo jedli”, mama doniosła chleb, masło, ser i wędlinę.

-Przyjedziesz do mnie w sobotę? – spytała Karolina Adasia. Dorocie zepsuł się komputer i chyba trzeba będzie sformatować dysk.

-Możesz jechać – powiedziała mama. A co z tym dyskiem?

-No bo wiesz – zaczęła tłumaczyć Karolina – na dysku w komputerze informacje zapisuje się po kolei. Jak by to wytłumaczyć…Zaraz ci narysuję. Sięgnęła po kromkę  chleba, posmarowała masłem i zaczęła czubkiem noża rysować spiralę na kanapce. Tak wygląda dysk. I jeśli usuwasz pliki, to robią ci się dziury – tłumaczyła wymazując nożem kawałki spirali narysowane na maśle. I wtedy trzeba wszystko usunąć i poukładać od nowa.

-Ładnie tłumaczysz – powiedział Adaś, informatyk – samouk, ale to niezupełnie tak. Sięgnął po chleb, posmarował masłem i czubkiem swojego noża narysował spiralę. Pliki na dysku zapisuje się losowo, o tak – zaczął też wymazywać kawałki spirali, ale nie systematycznie, w równych odstępach, tylko na „chybił – trafił”. Reszta jest tak, jak mówiłaś.

-Ja też chcę narysować- domagała się Marta, patrząc z otwartą buzią na wyczyny starszego rodzeństwa. Ale nie ma już chleba.

–         To idź do kuchni – mama wręczyła jej koszyczek i przynieś z pojemnika.

Tymczasem Karolina i Adaś porównywali swoje rysunki.

-Ja lepiej narysowałam !

– Bo masz inny nóż, ze spiczastym czubkiem. Mój jest zaokrąglony.

Marta posmarowała chleb i narysowała spiralę. Powymazywała fragmenty i ozdobiła je keczupem.

-Mój rysunek jest najładniejszy!- zawołała. Tato, zobacz!

– Tak, twój jest najładniejszy, potwierdził tato z powagą.

Karolina położyła na swój twardy dysk plaster sera, Adaś wędliny i zjedli.

-Czy keczup pod serem smakuje tak samo jak na serze ? spytała Marta i położyła plaster sera na swoją kanapkę. Mało, lubię keczup. Dodam jeszcze na wierzchu.

Wszyscy się najedli ? -spytała mama. To sprzątać ze stołu. Kto dziś zmywa naczynia ? Ty! – Adaś z Karoliną jednocześnie wskazali na siebie palcami. Ja myłem wczoraj – kłócił się Adaś.

– No  dobrze, już pomyję – rzekła na to siostra.

Wieczorem w łóżku mama spytała tatę : Powiedz mi ty mój dyplomowany dwuletni programisto, czy oni mieli rację z tymi dyskami, czy mnie tylko tak podpuszczali?

-Adaś miał rację – powiedział tata. Informacje na dysku nagrywają się losowo. To pozostałość po starych programach, kiedy jeszcze komputery miały dane na tekturowych karteczkach.

-No, ale nieźle się ubawiłam przy kolacji – uśmiechnęła się mama.

-A bigos był pyszny – dodał tata.

 

ROZDZIAŁ VIII

BAJKI MAMY MARTY

Po tym bigosie bolał mnie brzuch. Zawołałam mamę, wstała zrobiła mi miętowej herbatki i postawiła miskę obok łóżka, żebym nie musiała w razie czego biegać do łazienki. Brzuszek bolał mniej, miska nie była potrzebna. Ale nie mogłam spać. Poszłam do łóżka rodziców i tak się rozpychałam, że tato wstał i poszedł spać na mój tapczan. A mama opowiedziała mi bajkę.

KRASNOLUDEK W LODÓWCE.

W kącie ogródka rósł muchomor. Zamieszkał pod nim krasnoludek i dobrze mu się działo.

Niedaleko rosły truskawki i maliny, z drzew spadały jabłka, potem gruszki i śliwki. Krasnal jadł owoce, chodził po ogródku, rozmawiał ze ślimakami. Czasami słyszał małą dziewczynkę, która bawiła ssie na huśtawce zawieszonej na drzewie i śpiewała piosenki – polskie i francuskie – „ Frere Jaacques” i „Quand trois poules”.

Niestety zaczęło się robić coraz chłodniej i krasnoludkowi coraz trudniej było znaleźć coś do jedzenia. Kiedy dojadł ostatnią śliwkę węgierkę, zobaczył znów dziewczynkę na huśtawce. Nieśmiało podszedł do niej i zapytał:

-Jak ci na imię?

– Marta – odpowiedziała dziewczynka. Mieszkam tutaj, w tym domu. A ty skąd się wziąłeś ?

– Mieszkam pod muchomorem. Ale już zrobiło się zimno i nie ma owoców do jedzenia A co ty jesz kiedy jest zimno na dworze ?

-Ja mam jedzenie w lodówce. Owoce też można tam przechowywać. Jeśli chcesz, możesz zamieszkać tam u mnie.

– W lodówce?

– Tak. Wiesz co, kupię na targu pieczarkę. To taki grzyb, jak muchomor, tylko nie wygląda tak ładnie. I można go jeść.

 – A będziesz dawała mi owoce ?

         Ile tylko będziesz chciał.

Zrobili jak powiedziała Marta. Krasnoludek zamieszkał na najniższej półce lodówki pod pieczarką a Marta dawała mu do jedzenia owoce. Ile razy tylko zajrzała do lodówki, żeby wyciągnąć swój ulubiony serek albo plasterek szynki, zawsze znalazła coś dla swojego przyjaciela.

I tak minęła zima. A wiosną, kiedy zrobiło się ciepło, krasnoludek wrócił do ogródka. Siadał często przy huśtawce i śpiewał razem z dziewczynką. Nauczyła go francuskich piosenek, które nuciła jej mama. A kiedy krasnoludek chciał pobawić się z Martą aa ona była w domu, stawał pod oknem i śpiewał jej:

My jesteśmy krasnoludki, hopsasa, hopsasa

Pod grzybkami mamy butki, hopsasa, hopsasa.

I żyli długo i szczęśliwie.

…Dwie dziurki w nosie, trzecia w papierosie, a czwarta tam, gdzie skończyło się…

Myślałam o tym krasnoludku aż usnęłam.

ROZDZIAŁ IX

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

Dziś pisałam list do świętego Mikołaja. Gwiazdka za dwa tygodnie, więc już czas najwyższy. Od Mikołaja, tego co przychodzi 6 grudnia, dostałam słodycze i książeczki do czytania. Musiałam sama wyczyścić swoje buty, wypastować je i wypolerować. Trochę z tym było pracy, bo w tym roku mam długie kozaczki.

Tato kazał nam zostawić listy do świętego Mikołaja w szufladzie swojego biurka, bo on je potem wysyła dalej. Adaś i Karolina nie piszą już listów, bo są za duzi. Mówią tylko, co chcą dostać.

Ja poprosiłam o pluszowego pieska, którego widziałam na wystawie sklepu z zabawkami. Chciałabym też pastele w 36 kolorach, bo na razie mam tylko 16, a czasami potrzebuję jakiś kolor, którego nie mam.

Bardzo lubię rysować, zwłaszcza pastelami. Moje ulubione zajęcia w szkole, to lekcje plastyki. Lubię rysować na zadane tematy, ale najlepiej mi wychodzi, jak musimy wymyślać sami, co mamy zrobić. Ja z wymyślaniem nie mam żadnych kłopotów, czasami wymyślam też dla koleżanek, które nie mogą same na nic wpaść.

Dziś rysowaliśmy w szkole projekty kartek dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Najlepsze kartki będą wydrukowane i sprzedawane!

Poprosiłam też świętego Mikołaja o książkę „Nowe przygody Mikołajka”. Znam już kilka książek o Mikołajku i bardzo je lubię. Jedną mam w domu, inne pożyczałam z biblioteki. Ta książka   jest bardzo gruba, ale wszystkie książki o Mikołajku mają krótkie rozdziały i dobrze je się czyta.

Po lekcjach poszłam na lodowisko. Wprawdzie u nas jest rzeka i jezioro, ale ślizgać się po nich jest niebezpiecznie. Dlatego u nas na boisku za szkołą strażacy wylali wodę i zamarzła. Dotychczas ślizgałam się na butach, ale okazało się, ze stare buty łyżwiarskie po Karolinie Są na mnie dobre i tato poszedł ze mną mnie uczyć. .Szło mi dobrze, ale tato musiał iść do domu, zostałam trochę sama. Patryk był też, ślizgał się i patrzył, jak jeżdżę z tatą. Przyszły też Kasia i Małgosia.

W pewnym momencie zauważyłam,  że Kasia płacze. Podeszłam do niej i spytałam, co się stało. Okazało się, że Małgosia wyśmiewała się z niej, bo Kasia dostała dziś chmurkę z liczenia. Zdenerwowałam się okropnie i podeszłam do Małgosi. Wstrętna jesteś – krzyknęłam. To co, że Kasia dziś dostała chmurkę! Jutro ty możesz dostać i zobaczymy co zrobisz, jak się będą z ciebie śmiali! A ty, Kasiu nie martw się! Będziesz przychodziła do mnie się uczyć, ja cci pomogę. Dzisiaj dostałam słoneczko za liczenie. A jak nie będziemy czegoś wiedziały, to moja mama nam pomoże.

Wieczorem mama odebrała telefon. Dzwoniła mama Kasi i pytała, czy możemy odrabiać lekcje razem. Kasia będzie po szkole przychodziła  do mnie i będziemy wspólnie liczyć zadania i robić ćwiczenia. Mama się zgodziła i powiedziała też, że nam pomoże, jak nie będziemy czegoś wiedziały.

Na koniec listu do Świętego Mikołaja poprosiłam też  o słodycze. Ozdobiłam go rysunkami , włożyłam do koperty i wsunęłam do szuflady taty.

ROZDZIAŁ X

WIGILIA

W domu pachniało kapustą z grzybami. Mama trzaskała pokrywkami w kuchni. Karolina wstała i spytała co można zjeść na śniadanie.  

– Weź sobie śledzie w śmietanie. Zrobiłam dość dużo, starczy na kolację.

-Śledzi nie jadam – powiedziała grobowym głosem Karolina.

-To weź jogurt i płatki. Ale karpia chyba spróbujesz?

-No dobrze. Zaraz  się ubiorę i będę robiła kutię.

-Wstawiłam już pszenicę, gotuje się. Trzeba pokroić bakalie, bo potrzebne są jeszcze do makowca.

Makowiec mama piekła na ostatnią chwilę, bo był zagrożony przedwczesnym zjedzeniem. I tak musiała walczyć, żeby wszyscy się nie rzucili na sernik i keks, upieczone wczoraj.

Marta wbiegła do kuchni: a kiedy robimy uszka ?

– Po południu. Fasola i grzyby do farszu już się gotują.

O ile rodzina zgodziła  się na kupne pierogi z kapustą i grzybami, żeby oszczędzić mamie pracy, o tyle uszka musiały być robione w domu, według przepisu Babci.

-Karolina, zjadłaś już? Pomóż mi rozdrobnić mak. – Mama nie kręciła maku w maszynce, tylko rozdrabniała mikserem. Tak było jej łatwiej.

-Zajrzyj no do  zeszytu Karolina, ile jajek dodać do masy makowej.

Zeszyt stał na półce w kuchni , obok książek kucharskich. Oprócz „Kuchni Polskiej” stały tam takie książki, jak „ Kuchnia chińska” i „Kuchnia arabska” Katarzyny Pospieszyńskiej a także „Kuchnia węgierska” i „Kuchnia francuska” oraz „Gotujemy w kuchence mikrofalowej”. Były tam też książki kucharskie Kubusia Puchatka i Ani z Zielonego Wzgórza a także „Całuski pani Darling” i „Łasuch literacki” Małgorzaty Musierowicz. W zeszycie, bardzo starym i poplamionym, były domowe przepisy Babci i różnych cioć. Niektóre miały śmieszne nazwy, np. „Kokosanki cioci Danki”, „Placek na oleju Cioci Asi”. Był w zeszycie przepis na uszka i na makowiec.

Marta z Karoliną kroiły bakalie, podjadając przy tym, gdy w kuchni pojawił się Adaś.

-Mogę trochę kapusty? – spytał – Tak pachnie…

-Trochę możesz.

Gdy makowiec był już upieczony, barszczyk ugotowany, Marta zaczęła marudzić. Zjadła na obiad trochę grochu z kapustą, Adaś wolał fasolkę do farszu. Nie miała co robić. Kiedy będzie wieczór ? Podglądała za okno, na przemian podziwiając bombki na choince.

-Wiesz co – powiedziała mama – zrób kartki z imionami wszystkich, ozdobione gałązkami choinki. A potem będziemy robić uszka.

Marcie nie trzeba było powtarzać. Wyjęła kartki z bloku technicznego, pocięła na kawałki i wypisała ozdobnym pismem – Mama, Tato, Karolina, Adaś i Marta.

Mama z Karoliną robiły tymczasem farsz do uszek.  Karolina przecierała fasolę przez sito, mama kończyła smażyć cebulę i zmiksowała ją razem z ugotowanymi grzybami.

Gdy Marta skończyła robić kartki, zaczęły lepić uszka. Mama rozwałkowała ciasto, Karolina pocięła je na kwadraty, Marta łyżeczką nakładała farsz. Trochę im było ciasno, ale praca szła szybko. Kwadraty zlepiało się w trójkąty, potem dwa boki razem a trzeci trzeba było wywinąć na zewnątrz. Marta też zrobiła kilka uszek sama. Potem wrzucały je do gotującej się wody.

Oczywiście nie obyło się bez próbowania. Trzy uszka były kiepsko zlepione, wiec zostały zjedzone „na pniu”. Karolina z Martą wyrywały sobie resztki farszu.

-Teraz ty ugotuj pierogi – powiedziała Marta do Karoliny. A ja umyję się i przebiorę, potem będę smażyć ryby i możemy siadać do stołu.

-Ja też idę się przebrać – powiedziała Marta.

-I powiedz tacie i Adasiowi, żeby się przygotowali.

Stół był już zastawiony. Wszyscy podzielili się opłatkiem i usiedli do wieczerzy. Zaczęli od zupy rybnej, potem był barszczyk z uszkami, karp, kapusta z grzybami , pierogi i groch z kapustą, śledzie i na końcu kutia.

Najszybciej jadła Marta, bo nie mogła doczekać się prezentów. Mama aż się bała, żeby się nie zadławiła ością, chociaż starannie obierała jej ryby.

– Już koniec ? Już wszyscy zjedli? – dopytywała się niecierpliwie.

-Ja jeszcze zjem pieroga -powiedział Adaś. Nie spiesz się, ja chcę się najeść.

-No, dzieci, idźcie do łazienki umyć ręce – powiedział tato.

-Cha, cha, parsknęli śmiechem Adaś z Karoliną. Ale poszli, trzymając Martę między sobą.

Gdy byli w łazience, zabrzmiał dzwonek. Marta wybiegła z łazienki i otworzyła drzwi. Za drzwiami, na sankach, stał duży worek. Adaś z tatą wtaszczyli go do domu. Karolina otworzyła worek i wyjmowała po kolei paczki podpisane imionami.

Zaczął się zwykły świąteczny rozgardiasz, szelest papieru, okrzyki zachwytu.

Najpierw Marta przytuliła się do pluszowego pieska.  Potem z lubością   obmacywała papier kryjący gruba książkę. Mikołajek ! – wykrzyknęła.

Adaś z zadowoleniem  oglądał nowa grę komputerową, tomik komiksów i bluzę dresową z wizerunkiem ulubionego zespołu ( sam ją sobie zamówił w Internecie).

Karolina przymierzała nowy sweterek, zerkając na książkę ulubionego autora – Stephena Kinga. Tato też dostał książkę, historyczną, taką jak lubił. Oprócz tego nowy krawat. Mama dostała nową torebkę i też książkę – „Żabę” Małgorzaty Musierowicz.

Wszyscy podziwiali prezenty własnoręcznie zrobione przez Martę. Dla mamy pudełko na drobiazgi, dla taty – kalendarz na styczeń i luty, dla Karoliny i Adasia – rysunki.

-No, Adasiu, powiedziała mama – a pamiętasz, jak miałeś 3 lata i dostałeś nową ciuchcię i garaż na samochody ?

– Ja nie pamiętam, ale wiem, co mi opowiadałaś. Tato odpakował mi zabawki, złożył ciuchcię i garaż, pokazał jak chodzi ciuchcia i jak układać autka w garażu i w końcu, gdy odszedł, powiedziałem: ”Śliczne zabaweczki przyniósł Mikołaj …Tatusiowi”

-A pamiętasz, jak tato chciał się przespać? – spytała Karolina. Powiedział : a teraz dzieci dajcie mi spokój, bo chcę sobie uciąć drzemkę! A  Adaś pobiegł do kuchni i przyniósł tacie …nożyczki.

Gdy już papiery po prezentach zostały spakowane do jednej torby, mama przyniosła ciasto i orzechy. Ale mało  kto jadł, bo każdy usadowił się w innym kacie pokoju nad swoją książką. Przerywali tylko na chwile, aby sięgnąć po kawałek sernika lub makowca. Z płyty dobiegały kolędy w wykonaniu „Budki Suflera”.

ROZDZIAŁ XI

BAJKI MAMY MARTY

Mama przerwała czytanie i siadła do komputera. Siedziała tam około godziny i potem zawołała Martę.

– Proszę, to jeszcze jeden prezent dla ciebie – powiedziała. A Marta przeczytała:

                             

                               ŚWIĘTY MIKOŁAJ NAD RZEKĄ

Święty Mikołaj podróżował po niebie swoimi saniami i był już bardzo zmęczony. Nagle w dole dostrzegł ciemne pasmo drogi i skierował na nią swoje sanie. Gdy był już blisko, zorientował się, że to nie droga ale rzeka. Jednak za późno było, żeby wyhamować. Z głośnym pluskiem wpadł do wody.

Wygramolił się z niej i rozejrzał się dookoła. Zobaczył niedaleko domki i świecące się okna. Wybrał niewielki domek z ogródkiem, na trawniku zostawił swoje sanie z reniferami a sam zapukał do drzwi. Otworzyła mu dziewczynka z ciemnymi włoskami uczesanymi w kitki i niebieskimi oczkami.

– Ojej, jaki jesteś przemoczony, Mikołaju!

         Wpadłem do rzeki, czy mogę tu odpocząć? A moje renifery, czy mogą poczekać na trawniku ?

– Dobrze, powiedziała dziewczynka. Ta rzeka płynie niedaleko naszego domu i wpada potem do jeziora. Usiądź sobie przy piecu i ogrzej się ! A może chcesz coś zjeść. Właśnie siedzimy przy wigilijnej kolacji. Co my tu mamy ?

         Barszczyk z uszkami

         Kapustę z grzybami

         Rybki smażone

         Śledzie solone

         I orzechy i makowiec

         Wszystko świeże – jedz na zdrowie!

Święty Mikołaj rozsiadł się przy piecu i rozgrzał. Zobaczył, że przy stole jest jedno wolne miejsce.

-Zawsze tak robimy – powiedziała dziewczynka. To taka świąteczna tradycja – jedno puste nakrycie dla spóźnionego wędrowca. Siądź z nami przy stole.

Święty Mikołaj spróbował wigilijnych przysmaków. Bardzo mu smakowały. Potem pośpiewał razem z rodziną kolędy.

Wreszcie przypomniał sobie – aha, ja mam przecież dla was prezenty!

Szybko poszedł do sań i zostawił przed drzwiami duży worek.

Żegnajcie, przede mną jeszcze daleka droga!

ROZDZIAŁ XII

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

 Wczoraj mieliśmy w klasie balik karnawałowy. Był to bal przebierańców, każdy musiał ubrać jakiś strój.

 Ja byłam przebrana za Panią Wiosnę. Mama przygotowała mi strój – do kolorowej, falbaniastej sukienki ozdobionej kwiatkami, którą kiedyś nosiła Karolina, doszyła mi więcej kwiatków zrobionych z kolorowych wstążek. Takimi samymi kwiatkami ozdobiła mój słomkowy letni kapelusz. Wyglądałam bardzo kolorowo i wiosennie.

W naszej klasie jest tyle samo dziewcząt ilu chłopców. Pani porobiła więc kotyliony – takie podwójne znaczki i potem połączyła nas w pary! Ja tańczyłam z …Patrykiem !

Oprócz tańców mieliśmy różne konkursy i zabawy, np. taniec na gazecie, składanej na coraz mniejsza powierzchnię. Na końcu ledwo mieściły się stopy!

Była też zabawa z krzesłami poustawianymi wkoło : Pani włączała muzykę i gdy przerywała , trzeba było usiąść. Startowałam w tym konkursie i dotarłam prawie do końca – lepszy ode mnie był tylko Bartek.

 Był tez konkurs na najszybciej zjedzonego pączka,  bez użycia rąk! Ale śmiesznie wyglądali z buziami umazanymi dżemem z pączków ! Wygrał Daniel.

Nasze stroje też były przedmiotem konkursu – na najbardziej pomysłowy. Tu odpadli ci, którzy mieli gotowe stroje kupione w sklepie – np. Julka była przebrana za czarodziejkę, z peleryną, spiczastą czapką i różdżką. Wygrała Ania, w stroju żaby. Był zrobiony z zielonej krepiny – czapka z żabimi oczkami, spódniczka i takie niby- płetwy na ręce.

Balik był udany, wszyscy się świetnie bawili. Chłopcy tylko nie bardzo chcieli nas prosić do tańca, ale z dziewczynami tez można tańczyć.

Przychodzi teraz do mnie Kasia, odrabiamy razem lekcje. Pomaga nam mama, bo ja za szybko wszystko robię i Kasia za mną nie nadąża. Mama narzeka, że  za bardzo się spieszymy, bo jak odrobimy lekcje, to bawimy się w restaurację moją nową kuchnią albo budujemy z klocków lego.

Ale najważniejsze, ze Kasia nie dostaje już chmurek za liczenie, tylko słoneczka. Pani nawet ostatnio ją pochwaliła.

Muszę napisać o jeszcze jednej ważnej rzeczy. Mój rysunek dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy został wydrukowany na pocztówce ! Na odwrocie kartki jest moje imię, nazwisko, klasa i szkoła.

Tato kupił pełno tych pocztówek i powysyłał wszystkim znajomym!

ROZDZIAŁ XIII

Z PAMIĘTNIKA PIERWSZOKLASISTKI

Dzisiaj mieliśmy powitanie wiosny. W tym dniu w szkole nie ma lekcji, tylko bawimy się i rysujemy. Idziemy też topić Marzannę.

Na początku mieliśmy uroczysty apel na boisku. Ustawiliśmy się klasami i Pan Dyrektor miał do nas przemowę. Mówił, że wszyscy cieszymy się z tego, że przyszła wiosna. Prosił, żebyśmy dziś byli grzeczni i nie sprawiali kłopotu nauczycielom.

No, bo rzeczywiście było trochę zamieszania. Najpierw robiliśmy Marzannę. Pani kazała nam przynieść długie patyki, sznurek, słomę i jakieś stare rzeczy, żeby ubrać w nie kukłę.

Okazało się, że prawie wszyscy przynieśli patyki – mieliśmy kłopot z wyborem, w końcu Pani wybrała dwa najgrubsze i związała je sznurkiem na krzyż. Potem ze słomy robiliśmy głowę. Słomy nie mieliśmy tak dużo, przyniósł ją tylko Dawid, którego rodzice maja gospodarstwo.

Kiedy Pani wraz z dziewczynami trudziła się nad głową Marzanny, chłopcy wynaleźli sobie swoją zabawę. Wzięli te kije, które były niepotrzebne i zaczęli walczyć nimi, jak szablami! Gdy Pani to zobaczyła, zawołała : hop, hop, a co tu się dzieje ?! Chcecie sobie oczy powybijać ? Prawie wszyscy przestali, tylko Michał z Arkiem byli tak zajęci walką, że nie usłyszeli wołania. Pani podeszła do nich, rozdzieliła i postawiła każdego za karę w innym kącie. A reszcie chłopców kazała z patyków układać wzorki na podłodze.

Gdy głowa Marzanny była gotowa, zrobiłyśmy jej oczy, nos i buzię z kolorowego papieru. Potem ubrałyśmy ją w stare rzeczy – spódnicę w kwiaty i kolorową bluzkę. Poszliśmy znów całą klasą na boisko, bo tam był konkurs na najbardziej pomysłowa Marzannę. Niestety, to nie my wygraliśmy, tylko III a. Ich kukła była cała owiązana kolorową krepiną, której końcówki powiewały jak falbanki.

Wróciliśmy do klasy i Pani kazała nam rysować. Każdy miał zrobić dwa rysunki: pierwszy – jak wyobrażamy sobie Panią Wiosnę a drugi – w jakie zabawy możemy się bawić wiosną.

Ja narysowałam Panią Wiosnę w kwiecistej sukience, w kapeluszu ozdobionym zielonymi gałązkami i z koszykiem kwiatów.

Zabawy dzieci rysowały różne – jazda na rowerze, wspinanie się po drzewach, zbieranie kwiatków. Ja narysowałam plac zabaw, jak huśtam się na huśtawce. Tego najbardziej nie mogę doczekać się po zimie – kiedy będę mogła pójść na plac zabaw.

Potem poszliśmy nad rzekę utopić Marzannę, żeby zima już nie wróciła. Rzeka i most są niedaleko szkoły i blisko mojego domu. Ja nie mam daleko do szkoły, musze tylko przejść przez jedną ruchliwą ulicę, ale tam są światła, uruchamiane przyciskiem.

Kilka słomianych kukieł  pływało już pod mostem – to inne klasy były już przed nami. Naszą rzuciliśmy na samym środku mostu, więc szybko popłynęła z prądem.

Nie musiałam wracać do szkoły ze wszystkimi, Pani pozwoliła mi iść do domu, bo miałam po drodze.

Wieczorem przytrafiło mi się coś strasznego ! Zaginął mój ulubiony Dinuś, z którym zawsze spałam. Szukaliśmy wszyscy po całym domu, ale nigdzie go nie było! Popłakałam się i powiedziałam, ze nie będę dziś spała. Mama przyniosła mi Świniśka i Poziomkę, w końcu przytuliłam ssie do nich obu. A mama opowiedziała mi bajkę.

 

ROZDZIAŁ XIV

BAJKI MAMY MARTY

 

PRZYGODA DINUSIA.

Pewnego razu Marta zostawiła swojego Dinusia w przedpokoju, obok szafki na buty. Dinuś rozglądał  się ciekawie dookoła, popatrzył sobie na buty, podskoczył, żeby zobaczyć siebie w lusterku. Nagle wpadł Adaś i zostawił uchylone drzwi. Dinuś chciał zobaczyć, co było na zewnątrz i chyłkiem wymknął się przez uchylone drzwi.

Na dworze było już ciemno. Tylko na ulicy niedaleko świeciła latarnia. Po chwili oczy Dinusia przyzwyczaiły się do ciemności. Dostrzegł w oddali trawnik, a na nim przebijające przez młodą, zieloną trawkę pierwsze wiosenne kwiatki. Dinuś postanowił zwiedzić ogródek i powąchać, jak pachną kwiatki. Poruszając się niezgrabnie na swoich krótkich łapkach, dotarł do trawnika. Kwiatki pięknie pachniały. Nagle Dinuś dostrzegł w kącie ogrodu jakieś światełko. Gdy podszedł tam, zobaczył norkę w ziemi. U jej wylotu, w blasku światełka, dostrzegł… krasnoludka.

–          Kim jesteś? – spytał krasnoludek.

–          Jestem zabawką-przytulanką. – odparł Dinuś – Należę do dziewczynki, która mieszka w tym domu.

–          Tak? – ucieszył się krasnoludek – Ja też ją znam. Mieszkałem u niej w lodówce w zeszłym roku. A teraz nauczyliśmy się z moimi braćmi-krasnoludkami robić zapasy na zimę i nie musimy już głodować. Suszymy owoce z ogrodu: wiśnie, jabłka, śliwki, winogrona i mamy co jeść na zimę.

–          Chodź do nas, napijesz się herbatki i opowiesz nam o dziewczynce.

Dinuś wszedł do ziemianki i usiadł przy stole. Napił się herbatki, poczęstował suszonymi owocami. Opowiadał o tym, że dziewczynka chodzi już do szkoły, że już pisze i liczy, że lubi czytać książki i rysować.

I tak zszedł mu czas do rana. Przerażony zobaczył, że jest już jasno, a dziewczynka pewnie zasnęła bez niego. Dotarł do drzwi domu i kiedy rano tato je otwierał, wślizgnął się niepostrzeżenie do domu. Podszedł do łóżka dziewczynki, odsunął Poziomkę i Świniśka i przytulił się do niej.

 

A tak naprawdę, to Dinuś był w tapczanie rodziców, razem z pościelą. Gdy tylko Marta przyszła do łóżka rodziców przytulić się, przyniosła też Dinusia i zostawiła go w pościeli. A mama go nie zauważyła i pościeliła go razem z kołdrą!

ROZDZIAŁ XV
URODZINY BABCI
– Czy wszystko już spakowane? Nie zapomnijcie o kwiatach!
Mama ogarnęła wzrokiem swoją gromadkę. Cała rodzina wybierała się do Babci, która obchodziła osiemdziesiąte urodziny. Uroczystość miała się odbyć w restauracji, bo Babcia zaprosiła wszystkie swoje dzieci (a miała ich sześcioro, Mama jest najmłodsza) i wnuki oraz swoje rodzeństwo. Razem około czterdzieści osób.
Poprzedniego dnia Babcia jeszcze dzwoniła, żeby się upewnić, czy Karolina na pewno będzie, bo musi dla niej zamówić danie wegetariańskie na obiad!
Podróż minęła szybko, dzieci słuchały sobie płyt, a potem wszyscy wspominali siedemdziesiąte urodziny Babci. Marta była trochę markotna, bo nie lubiła słuchać o czasach, kiedy jej jeszcze nie było.
Gdy wysiedli przed restauracją wszyscy inni byli już na miejscu. Akurat składali Babci życzenia. Wszystkie dzieci i wnuki ustawiły się w kolejce, od najstarszych do najmłodszych, wręczali kwiaty i życzyli Babci dużo zdrowia, szczęścia i długich lat życia.
Marta znała wszystkie Ciocie i Wujków z pokolenia Mamy, ale nie znała rodzeństwa Babci – rzadko wszyscy się zjeżdżali. Kręciła się więc trochę zdezorientowana. Była najmłodszą wnuczką Babci. Wręczyła jej piękną laurkę, którą wczoraj rysowała całe popołudnie i ozdobiła wyklejankami.
Po życzeniach wszyscy zrobili sobie pamiątkowe zdjęcia i siedli do obiadu. Na pierwsze danie był tradycyjnie rosół z makaronem, na drugie danie różne kotlety, pieczone kurczaki, zrazy zawijane, do tego ryż, ziemniaki i surówki. Karolina dostała placek cygański z pieczarkami. Po obiedzie spotkała wszystkich niespodzianka! Ciocia Alinka i Wujek Rysio zaprosili orkiestrę. Wszyscy ruszyli więc do tańca. Marta tańczyła najpierw z Tatą, potem z Bartkiem, prawnukiem Babci, dwa lata od niej młodszym. Wszyscy tańczyli nie tylko w parach, ale też robili kółeczko, a nawet węża, który krążył nie tylko po parkiecie do tańca, ale również wokół stołu.
Nastąpiła przerwa w tańcach i na parkiet wjechał tort urodzinowy. Nie miał osiemdziesięciu świeczek, bo tylu pewnie Babcia nie dałaby rady zdmuchnąć, tylko dwie świeczki, tworzące liczbę 80. Gdy Babcia zdmuchnęła świeczki, wszyscy bili brawo i śpiewali „sto lat”. Tort był piętrowy, żeby dla wszystkich starczyło. Oprócz tortu były jeszcze różne ciasta upieczone przez córki i synowe Babci. W czasie podwieczorku Babcia oglądała prezenty. Największy z nich był już w domu – nowy telewizor, na który złożyły się wszystkie dzieci.
Wszyscy jeszcze raz zaśpiewali „sto lat” w kilku wersjach, potem zaczęły się chóralne śpiewy. Bartek zaczął śpiewać „Przepijemy naszej Babci domek mały”, Wujek Rysiek zaczął potem „A ja nie chcę czekolady”, przy czym wtórowały mu córki, klaszcząc do rytmu i podśpiewując w odpowiednich momentach „param – pam – pam”. Siostra Babci, Ciocia Zosia, która śpiewała w zespole ludowym, zaczęła różne śmieszne przyśpiewki, wtórował jej w tym Wujek Tomek.
Marta była zachwycona. Karolina i Adaś znali tę atmosferę z wesel swoich kuzynek, ale ona wtedy była jeszcze mała i nie pamiętała tego.
Znów zaczęły się tańce, aż do kolacji. Wszyscy robili zdjęcia, niektórzy nawet kręcili filmy. Po kolacji wszyscy zaczęli się żegnać i wsiadać do swoich samochodów. W drodze powrotnej Marta była tak zmęczona, że usnęła.
 
ROZDZIAŁ XVI
 
Rozpoczęcie sezonu pływackiego
 
Samochód mknął drogami między polami i lasami. Adaś miał słuchawki na uszach i słuchał płyt. Marta patrzyła przez okno. Był to tzw. „długi weekend”, czyli pierwsze dni maja. Rodzina udała się do domku campingowego nad jezioro na wypoczynek. Karolina została w domu, bo musiała się uczyć. Marta sięgnęła po książkę.
– No, i jak ci się podoba „Kłamczucha”? – spytała Mama.
– Fajna. Aniela ma niesamowite przygody.
– A doszłaś już do Mamerciątek?
– Tak. Najbardziej podobały mi się ich piosenki. Wymyśliłam nawet do nich melodię – Marta zaczęła podśpiewywać:
Jedna siostra drugiej siostrze
Napluła na ostrze.
– A wiesz, Mamuś, ja wymyśliłam nawet zakończenie tego, czego Mamerciątka nie mogły zrymować!
– Jedna małpa drugiej małpie? – spytała Mama.
– Poskakała na łbie – odpowiedziała Marta.
– No, no, całkiem nieźle, chociaż rym trochę naciągany.
– I wymyśliłam nowe – Marta zaczęła podśpiewywać.
Jedna kula drugiej kuli
Szczędziła cebuli,
Jedna świnka drugiej śwince
Mówiła o spince.
Mama z Tatą wybuchnęli śmiechem.
– Może jeszcze coś wymyślę? – powiedziała Marta.
– Jeden brat drugiemu bratu… – przerwała i myślała intensywnie.
– Nie zapłacił VAT-u – dodał Tato – ekonomista.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Adaś zdjął słuchawki.
– Powymyślałam też nowe rymowanki na melodię „Miała baba koguta”.
– No, jakie, jakie? – dopytywała się Mama.
– Miała baba ptaszynkę, ptaszynkę, ptaszynkę i zrobiła z niej szynkę, z niej szynkę, bęc! – zamilkła oczekując wyrazów uznania.
– No, no – powiedzieli wszyscy.
– Miała baba dwie świnie, dwie świnie, dwie świnie, ukisiła je w winie, je w winie,
bęc!
– To może wymyśl jeszcze trochę rymowanek? – powiedziała Mama – Podróż szybciej minie.
– Marta zaczęła:
Idzie sobie misiek, hopsa sa, hopsa sa,
potknął się o kisiel, hopsa, hopsa sa.
Idzie sobie słonik, hopsa sa, hopsa sa,
i wlazł na batonik, hopsa, hopsa sa.
Idzie sobie piesek, hopsa sa, hopsa sa,
i wpadł na stos desek, hopsa, hopsa sa.
– No, jesteśmy już blisko – przerwał tę radosną twórczość Tato. – Pojedziemy zwiedzić zabytkowy klasztor.
Przed klasztorem parkowało mnóstwo samochodów. Rozłożone też były stragany i stoiska. Okazało się, że trafili na majówkę grupy plastyków. Za pół godziny w kościele miał się odbyć koncert muzyki alternatywnej, potem piknik przed klasztorem. Siąpił deszcz, więc schronili się w kościele. Tam obejrzeli sobie wystawę prac plastyków. Były to pięknie haftowane sztandary.
– Co to jest muzyka alternatywna? – dopytywała się Marta.
– Zobaczysz, a właściwie usłyszysz. – powiedział Adaś. – To taka muzyka inna niż wszystkie, nowoczesna.
Rzeczywiście muzyka była bardzo nowoczesna. Przede wszystkim bardzo głośna, dużo trąbek, przypominała trochę utwór Ameno zespołu Era. Na początku wszyscy słuchali z zainteresowaniem, potem Marta zaczęła się wiercić, a Adaś wzdychać.
Tato szepnął: – Jeszcze trochę. Mama spytała: – Macie już dosyć? Dzieci kiwnęły głowami. – To wychodzimy.
Wyszli na piknik i kierując się dymem dotarli do kotła z grochówką.
– No, to obiad Mamy z głowy. – siedli pod wielkim parasolem i „milcząc żwawo jedli”.
Do domku nad jeziorem dotarli późnym popołudniem. Przestało padać, więc poszli zwiedzać miasto. Następnego dnia byli umówieni ze znajomymi Taty. Mieli oni dwóch synów – jednego w wieku Marty, drugiego starszego. Ten zaraz znalazł wspólny język z Adasiem i siedli przy komputerze. Martę bardziej niż kolega interesował kot syjamski gospodarzy, natychmiast zaczęła się z nim bawić. Mama widząc to wciągnęła małego Marka w rozmowę. Spytała, w co bawią się na przerwach. Marta podeszła i też zaczęła rozmawiać. Opowiedziała o „ósemce”, co zainteresowało Marka. Pochwaliła się też, że czasami gra w piłkę nożną. Marek skrzywił się – U nas gra się w kosza. Piłka nożna to obciach.
– A u nas nie – odpowiedziała Marta. – Nawet mamy turniej podwórkowych drużyn.
Dzieci zaczęły już swobodnie rozmawiać, więc Mama spokojnie wróciła do towarzystwa dorosłych, zebranych przy grillu.
Następnego dnia była piękna pogoda. Od rana świeciło słońce, odbijało się w jeziorze. Przy domkach campingowych było pełno ludzi. Marta ubrała się szybko w krótką spódniczkę, bluzeczkę z krótkim rękawem i kolanówki.
– Mamo, mogę iść pobawić się nad jezioro? – spytała.
Tylko uważaj na łabędzie. – powiedziała Mama – Teraz mają młode i gdy wychodzą na brzeg są niebezpieczne. Nie pobrudź się też, bo po południu mamy gości.
Marta szybko zjadła śniadanie i pobiegła nad jezioro. Mama szykowała śniadanie dla Taty i Adasia, którzy jeszcze spali.
– Wstawajcie, jest piękna pogoda, szkoda dnia! – wołała.
Nagle drzwi od domku otworzyły się. Stanęła w nich Marta, ale w jakże pożałowania godnym stanie. Świąteczna spódniczka była nie tylko mokra, ale i zielona. Bluzeczka w niewiele lepszym stanie, nie mówiąc już o kolanówkach. Od pasa w dół była mokrusieńka.
– Wpadłam do jeziora z pomostu dla rybaków – powiedziała.
Mama nic nie mówiła, tylko szybko pomogła jej się rozebrać, wytarła mocno ręcznikiem i dała ciepłej herbaty. Marta musiała ubrać spodnie i powitała gości w codziennym ubraniu.
A tydzień później Tato dostał mailem od znajomych zeskanowany fragment lokalnej gazety, w której napisano żartobliwie: „Trzeciego  maja ośmioletnia Marta dokonała otwarcia sezonu pływackiego kąpiąc się do pasa w naszym jeziorze” .
 

 

ROZDZIAŁ XVII

TURNIEJ PIŁKARSKI

W klasie I b, do której chodziła Marta, dziewczęta były dziś bardzo podekscytowane. Od kilku tygodni Pani pozwalała im na lekcjach WF-u grać w piłkę nożną. W klasie było tyle samo dziewcząt, ilu chłopców, więc mogli podzielić się na równe drużyny. Dziewczęta grały przeciwko chłopcom i wcale nie były gorsze! Kilka razy zdarzyło im się nawet wygrać z chłopcami.
Pani wpadła więc na pomysł, aby zarówno drużynę chłopców, jak i dziewcząt zgłosić do turnieju drużyn podwórkowych. Zespołów dziewczęcych w tej kategorii wiekowej było mniej, więc dziewczęta grały później. Mecze odbywały się na boisku szkolnym. Drużyna chłopców nazywała się „Asy z pierwszej klasy”, dziewcząt – „Zielone Pantery”. Chłopcy rozgrywali dwa mecze z zespołem z innej szkoły. Dziewczęta miały oglądać i kibicować.
Na zajęcia plastyczne w klasie miały przynieść dwukolorową krepinę i z niej zrobiły pompony, prawie jak prawdziwe cheerleaderki. Marta wybrała kolory żółty i niebieski, bo te jej się najbardziej podobały.
Dziewczęta opracowały też specjalny układ taneczny i razem z Panią wymyśliły do niego specjalną piosenkę:
Na raz, na dwa

Drużyna nasza gra

Na trzy, na cztery

To nie są już bajery

Na pięć, na sześć

Śpiewamy im na cześć

Ole, ole, ole…

Pierwszy mecz zgromadził wielu kibiców. Przyszli nie tylko koledzy z innych klas, ale też rodzice.
W bramce stał Michał. Mecz rozpoczął się od ataku przeciwników na bramkę Ib. Michał jednak spisywał się dzielnie. W końcu przeciwnikom udało się strzelić gola. Dziewczęta zaczęły głośno dopingować swoich kolegów:
– Dalej, Dawid, do przodu!
– Daniel, strzelaj!
– Patryk, nie daj się!
– Michał, trzymaj się!
W końcu Daniel strzelił gola dla Ib. Dziewczęta szalały z pomponami. Mecz zakończył się remisem.
Rewanż miał się odbyć za tydzień. Ale tu niespodzianka! Z nieba spadły strugi deszczu. Mecz trzeba było przełożyć na następny tydzień. Na szczęście pogoda dopisała. I dopisali też chłopcy! Wygrali 2:0. Bramki zdobyli Patryk i Łukasz.
W dzień meczu dziewcząt Martę od rana bolał brzuszek. Mama zaparzyła jej miętowej herbatki, ale ból nie przechodził.
– Może nie pójdziesz dziś do szkoły? – zaproponowała Mama.
– Nie, muszę, przecież gramy mecz!
Mama pomyślała chwilę, potem zaparzyła herbatkę z melisy.
– To ci powinno pomóc.
– Co to jest?
– Melisa. Specjalna herbatka na przedmeczowe bóle brzuszka. Po tej herbatce Marta poczuła się lepiej.
Na lekcjach prawie nikt nie uważał. Pani musiała kilka razy przywoływać klasę do porządku. W końcu dała za wygraną.
– Ułożymy razem opowiadanie o meczu, bo widzę, że dziś nic innego was nie interesuje.
Dzieci proponowały zdania i kolejno szły do tablicy je zapisywać.
Po południu na boisku pojawiło się sporo kibiców. Nawet Adaś poszedł zobaczyć, jak gra siostra. Pan z ośrodka sportowego przedstawił najpierw drużyny, potem rozpoczął mecz. „Zielone Pantery” dawały z siebie wszystko. Ofiarnie biegały za piłką, a Aneta broniła z dużą wprawą.
– Marta, do przodu! – wołali rodzice i Adaś.
W końcu Marta dostała piłkę, kopnęła ją do Małgosi, a ta strzeliła gola. Jednak przeciwniczki nie próżnowały. Kilka minut później Aneta skapitulowała. Mecz zakończył się remisem 1:1.
Za tydzień miał być rewanż. Pogoda była nieciekawa, chmurzyło się. Mama od rana zaparzyła Marcie melisę, żeby zapobiec bólom brzuszka. W szkole Pani kazała im rysować boisko i mecz. Lekcje przeszły nadspodziewanie szybko.
Po południu na boisku zaczął siąpić deszcz, ale drużyny już grały. „Zielone Pantery” straciły gola już na początku i nic nie wskazywało na to, że mogą wygrać ten mecz. Ale nagle szczęście się odwróciło. Stale grały pod bramką drużyny przeciwnej.
– Naprzód, Zielone Pantery! – wołali Michał z Danielem.
Usłyszała to Kasia, przejęła piłkę od Marty i strzeliła gola. Był remis. Doping wzmógł się. „Zielone Pantery” walczyły wciąż pod bramką przeciwnika.
Marta poczuła, że piłka zmierza w jej stronę. Ustawiła się, podstawiła lewą nogę, piłka odbiła jej się o łydkę i wylądowała w bramce! „Zielone Pantery” rzuciły się ją ściskać. Za chwilę sędzia odgwizdał koniec meczu.
Za kilka dni były finały i rozdanie medali. Chłopcy w drugiej turze niestety przegrali. Ale drużyn dziewcząt było mniej i „Zielone Pantery” dostały medale za drugie miejsce! Marta powiesiła swój medal w pokoju nad biurkiem.

Mama powiedziała jej, że to pierwsze trofeum sportowe w rodzinie.

ROZDZIAŁ XVIII

NIECH ŻYJĄ WAKACJE !

Nareszcie wakacje. Dzisiaj miałam uroczyste zakończenie roku szkolnego. Urosłam w tej pierwszej klasie, bo moja spódniczka z rozpoczęcia roku szkolnego okazała się za mała. Tylko bluzeczka była dobra. Na szczęście Mama znalazła mi fajną spódniczkę po Karolinie. Taką z falbanką i guziczkami przy kieszonce.Pani przygotowała z nami przedstawienie o wakacjach, na które zaprosiliśmy rodziców. Mama nie mogła pójść, bo miała swoje zakończenie roku (jest przecież nauczycielką). Ale Tato rozpoczyna pracę później, więc przyszedł.Grałam w tym przedstawieniu dużą rolę. Byłam pogodą. Miałam na głowie słoneczko i chmurki, a w ręku parasol. Wszyscy bili brawo po przedstawieniu, a na końcu zaśpiewaliśmy piosenkę o wakacjach:

Kiedy w piątek słońce świeci

Serce mi do góry wzlata

Że w sobotę wezmę plecak

W podróż do mojego świata

Bo ja mam tylko jeden świat

Słońce, góry, pola, wiatr

I nic mnie więcej nie obchodzi

Bom turystą się urodził.

Świadectwo miałam bardzo ładne. Wprawdzie nie było na nim ocen, ale Pani napisała, że umiem ładnie pisać, czytać i liczyć. Napisała też, że dobrze sama wymyślam i że pięknie rysuję. Rodzice byli bardzo zadowoleni z tego świadectwa i schowali je do specjalnej teczki, gdzie mam już dyplom ukończenia zerówki. Karolina przyjechała dziś do domu, bo jest po egzaminach. Jeszcze jeden jej został, ale będzie go zdawać dopiero we wrześniu.W prezencie za dobre świadectwo dostałam nowy segregator do karteczek. Zapomniałam napisać, że w szkole na przerwach wymienialiśmy się karteczkami. Są na nich postacie z bajek, zwierzątka, a nawet samochody – te zbierają szczególnie chłopcy.

Tato dziś wrócił wcześniej z pracy i zjedliśmy razem obiad – tak, jak w niedzielę. Po obiedzie zjedliśmy sernik na zimno z galaretką, który zrobiła Mama. Mama dostała mnóstwo kwiatów na zakończenie roku. Zresztą tak, jak nasza Pani. Te kwiaty stoją teraz w całym domu, w wazonach i słoikach. Po deserze Tato zrobił nam niespodziankę. Jedziemy nad jezioro popływać. Przez ostatnie kilka tygodni było bardzo ciepło i woda w jeziorze jest już nagrzana. Rzuciliśmy się wszyscy szukać strojów kąpielowych. Ja znalazłam pierwsza i najszybciej byłam gotowa.Z początku woda wydawała się nam trochę chłodna, ale szybko się oswoiliśmy. Ja dużo zjeżdżałam ze zjeżdżalni wprost do wody. Nagle ktoś mnie zawołał. To był Patryk, który też przyjechał nad jezioro. Była też Ania, więc bawiliśmy się w trójkę w wyścigi na zjeżdżalni. Wieczorem Tato rozpalił grilla i piekliśmy sobie kiełbaski. Mama zrobiła pyszne sałatki, Karolina jadła grzanki z chleba.

Tato powiedział, że dość ma wyjazdów nad morze, w tym roku bierze prawdziwy urlop i jedziemy w góry! Bardzo się ucieszyłam, bo w górach byłam tylko jeden raz, zimą, na dwa dni i tak dawno, że prawie tego nie pamiętam.

Niech żyją wakacje !

6 przemyśleń nt. „GRAŻYNA PISZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.