Miesięczne archiwum: styczeń 2012

Jarzynka z barszczykowych warzyw z kwasem burakowym

 

Bardzo lubię warzywa z barszczu i przeważnie zjadam je sama, gdy zostaną na dnie garnka. Ale czasem zrobię z nich jakiś smakowity dodatek albo na zimno, jak np. różową  sałatkę , albo na ciepło – tak, jak tę jarzynkę z ugotowanych w barszczyku buraczków i marchewek. Doprawiłam ją własnym kwasem burakowym, który szczególnie polecam paniom w ciąży, jako naturalny suplement diety, źródło witamin i mikroelementów : wystarczy łyżka- dwie dziennie.

Robi się go zalewając w słoiku obrane i pokrojone buraczki z dodatkiem kawałka razowego chleba i ząbka czosnku letnią przegotowaną wodą i odstawiając pod przykryciem na 4-5 dni w ciepłe miejsce. Potem wyjmuje się chleb i trzyma kwas w lodówce. Szczegóły można zobaczyć tutaj.

 

JARZYNKA Z BURACZKOWYCH WARZYW

 

buraczki i marchewki z barszczu

kilka łyżek dobrego oleju

pieprz ziołowy, tymianek

2-3 łyżki kwasu burakowego

szczypta cukru

Buraczki i marchewki ścieramy na tarce o grubych oczkach. Podsmażamy na rozgrzanym oleju , doprawiamy pieprzem i tymiankiem oraz odrobiną cukru dla złamania kwaśnego smaku. Po wyłączeniu palnika, żeby nie marnować witamin, dodajemy kwas burakowy, mieszamy i zajadamy jako dodatek do drugiego dania. Warzywa z barszczyku się nie zmarnują i mamy smaczną jarzynkę.

Kwas burakowy dodaję po ugotowaniu do różnego rodzaju barszczyków, które można znaleźć w wyszukiwarce z boku bloga, wzbogacam też nim niektóre sałatki.

Smacznego !

 

Niedzielny rosół z domowymi kluskami i porosołowa pasta

Nie wiem, jak to się stało, ze gotuję rosół niemal co niedziela a nie było go jeszcze na blogu. Uważałam, że to danie zbyt banalne na bloga , każdy to potrafi. Jednak może początkujące kucharki nie wiedzą, jak się do tego zabrać, poza tym mój przepis różni się trochę od tych , które czasem czytam. Daję wszystko do zimnej wody , warzywa też ( przeważnie w przepisach dodaje się je po zagotowaniu mięsa). Uważam, że smak warzyw, tak jak mięsa powoli przechodzi do wywaru i go wzbogaca. Poza tym nie zbieram szumowin – od czasu, jak kolega w akademiku zwrócił mi uwagę, że wyjmuje z rosołu to, co najlepsze. Po zagotowaniu rosołu opadają na dno i trzeba tylko ostrożnie nalewać, ewentualnie końcówkę przecedzić przez sitko.

Taki sposób gotowania jest bardzo wygodny, bo wrzuca się wszystko na początku, tylko pilnuje momentu zagotowania, żeby zmniejszyć płomień i spokojnie można się zająć resztą obiadu.

Moja wersja rosołu jest dość łagodna- bez przypieczonej cebuli czy czosnku ( też widziałam w przepisach) – może dlatego, że długo miałam małe dzieci ( trójka w odstępach 5-6 lat) i do takiej wersji się przyzwyczailiśmy). Ziele angielskie i ziarna pieprzu to jedyne ostrzejsze dodatki.

Taka wersja rosołu bardzo też smakowała mojej Mamie – gdy chorowała i jeździłam na weekendy się nią opiekować, chwaliła sobie moje niedzielne rosołki. Mama robiła też domowy makaron i robią go też dwie moje siostry – ja nie opanowałam tej sztuki, ale czasem robię domowe kluski, jakie jadłam u jednej z cioć.

MOJA WERSJA ROSOŁU

skrzydełka i grzbiet kurczaka

kawałek szyi z indyka

2 spore marchewki

1 duża pietruszka

pół małego lub 1/4 dużego selera

10-15 cm białej części pora i 2-3 zielone jego liście

4-5 ziaren ziela angielskiego

tyle samo ziaren pieprzu

łyżeczka przyprawy do rosołu (u mnie z Gdańskiego Spichlerza Smaków)

sól do smaku

Uważam, że rosół jest najlepszy z tych części kurczaka, które maja sporo kości i skórę. Potem to mięso obieram i wykorzystuję na kilka sposobów, o czym później. Dodatek kawałka indyka wzbogaca smak.

Umyte mięso wkładamy do osolonej wody, dodajemy obrane i pokrojone warzywa ( marchew i pietruszkę kroję wzdłuż na ćwiartki i na kilka kawałków – im więcej powierzchni warzywa styka się z wodą, tym wywar smaczniejszy) . Dodaję przyprawy ziarniste i suszoną włoszczyznę, a gdy jej nie mam, to w ostateczności łyżeczkę przyprawy warzywnej bez glutaminianu sodu.  Włączam na średni płomień i pilnuję chwili zagotowania- wtedy mieszam i zmniejszam płomień na malutki – tak się gotuje około dwóch godzin. I to wszystko – na końcu sprawdzam tylko, czy nie trzeba dosolić.

Podaję najczęściej z makaronem nitki albo gniazdka, a czasem z domowymi kluskami, zrobionymi podobnie do klusek rzucanych, ale drobniejszymi i z nieco innego ciasta.

DOMOWE KLUSECZKI DO ROSOŁU

1 jajko i 1 żółtko

ok 1, 5 szklanki mąki pszennej

ok 1/2 szklanki wody

sól do smaku

Jajko i żółko wbijamy do miski, rozkłócamy widelcem z niewielką ilością wody, dodajemy trochę mąki i dokładnie mieszamy widelcem, aż nie będzie grudek. Potem mieszając dodajemy na zmianę resztę mąki i wody. Ilości są orientacyjne, ciasto powinno być na tyle gęste, żeby sie dawało odkroić nożem.

Zagotowujemy osoloną wodę w garnku , przekładamy ciasto na opłukaną zimną wodą deskę i trzymając nad garnkiem, odcinamy nożem wąskie kluseczki ( w czasie gotowania się rozwiną). Gotujemy kilka minut po zagotowaniu, mieszając czasem. Wyjmujemy jedną kluskę na próbę, przekrawamy i patrzymy, czy nie jest surowa w środku. Jeśli nie, to odcedzamy kluski na sito i przelewamy zimna wodą.

To moja wersja rosołu, ulubiona przez domowników, może komuś się spodoba.  Z obranego mięsa robię kurczaka w galarecie, dodając żelatynę do rosołu, albo poniedziałkowe kotlety, lub miksuję i robię albo terrinę, albo pastę do kanapek z dodatkiem pieczarek lub warzyw z rosołu. Dziś na kolację zrobię tę ostatnią , jak pstryknę fotkę, to pokażę.

O, już jest – pasta ze zmiksowanego mięsa z rosołu z warzywami, doprawiona pieprzem i majerankiem – dorzucam ją do akcji – Nie wyrzucam jedzenia .

Rozpisałam się, no ale niedzielny rosołek to nie byle co, to tradycja. Kiedy w niedziele około 13-tej siadamy do  rosołu, miło mi myśleć, ze w domach mojego Rodzeństwa robią dokładnie to samo.

Smacznego !

Dania z jabłuszek dla Veniuszki

 

Veniuszkę, autorkę zakręconego bloga 2tea2room22 poznałam w czasie akcji jabłkowej, którą prowadziłam 2, 5 roku temu. Zaskoczyła mnie kreatywnymi i niebanalnymi przepisami na potrawy z jabłek, nie tylko na słodko. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu i jesteśmy od tego czasu w kontakcie mailowym. W tym tygodniu poznałyśmy się „na żywo”, bo Veni robi niesamowite zdjęcia i ma wystawę w Poznaniu w klubie Opcja na Półwiejskiej ( info dla Poznaniaków). W środę był wernisaż i wtedy się poznałyśmy a wczoraj Veniuszka była ze swoim chłopakiem u nas na obiedzie.

Jako, że obie uwielbiamy potrawy z jabłek, to zdominowały one i obiad i deser. Jako dodatek do drugiego dania zrobiłam pory z jabłkami w białym winie – przepis z książki kucharskiej „Kuchnia starożytna” :

 

PORY Z JABŁKAMI W BIAŁYM WINIE

 

duży por bez zielonych końcówek

4 spore jabłka winne

3/4 szklanki białego wina

3 łyżki oliwy

kilka wiórków masła

sól, pieprz ziołowy

majeranek, zioła prowansalskie ( po łyżeczce)  lub tymianek

Pora kroimy na półplasterki i podsmażamy na oliwie rozgrzanej z masłem, dosypując nieco pieprzu ziołowego . Gdy się zeszkią, podlewamy nieco wodą i dusimy pod przykryciem około 15 minut. Potem dodajemy obrane i pokrojone jabłka, wlewamy białe wino, dosypujemy zioła, solimy do smaku ( spora szczypta) i gotujemy pod przykryciem następne 15 minut. Gdy jabłka zaczną się rozpadać, potrawa jest gotowa. Pięknie pachnie i wyśmienicie smakuje, co potwierdzili goście.

 

 

To był dodatek na ciepło, a na zimno zrobiłam surówkę z kapusty pekińskiej ze świeżą i  konserwową papryką, zielonym ogórkiem i jabłkiem oczywiście, doprawioną bazylią i winegretem :

 

Do picia były : domowy napój jabłkowo- miętowy i kompot z jabłek i wiśni, ze słoiczka.

Na deser zrobiłam oczywiście szarlotkę, taką jak tutaj – podałam ją na gorąco, z lodami cynamonowymi, które zrobiłam bardzo prosto – utrzepałam śmietanę z cukrem pudrem i dodałam do smaku cynamonu, wsadziłam do zamrażalnika i mieszałam co pół godziny. Pasowały bardzo do szarlotki.

 

 

Veniuszka realizuje projekt fotograficzny „Get your own white” i nam zrobiła zdjęcia w specjalnej technice – całej rodzince po kolei , nawet jeden z kotów zapozował 🙂

Projekt można zobaczyć tutaj – klik, klik.

Było to bardzo miłe spotkanie i kolejna znajomość blogowa zrealizowana w realu.

Smacznego !

Na zakończenie- wspomnienie – moja jabłonka w czasie pamiętnej akcji jabłkowej . Ech, tęsknię do lata !

 

Wegańskie cepeliny okraszone łzami…

 

Na zdjęciu widać, ze cepeliny są okraszone cebulką przysmażoną na oleju, więc skąd te łzy ? Już wyjaśniam – to było danie na pożegnalny obiad dla mojej starszej Córki, która wyjechała do pracy do Krakowa. Z jednej strony się cieszę – Kraków obie znamy i bardzo lubimy, ale to daleko od Pyrlandii i nieczęsto się będziemy widywać…

Wracając do cepelinów – wyszukałam, że nazwy cepeliny i kartacze są używane wymiennie na podobne danie – wielkie obłe kluchy z ziemniaków nadziane z zasady mięsem. Różnica polega na kształcie – kartacze ( dawna nazwa kul armatnich) są okrągłe, a cepeliny wydłużone, o przekroju w kształcie elipsy. Kartacze jedliśmy na Suwalszczyźnie ,  cepeliny w Wilnie, a przepis na nie dostałam od Antoniego.

P.S. I tu sprostowanie – od pani Zity Krajevskiej, która pochodzi z Wilna i gotuje w Poznaniu dla Dark Restaurant i Vine Bridge dowiedziałam się, że nie tylko o kształt chodzi. Ciasto na cepeliny robi się tylko z tartych surowych ziemniaków, na kartacze z surowych i gotowanych, tak, jak w przepisie od Antoniego 🙂 I na tym, nie tylko na kształcie polega różnica.

Dla większości rodziny zrobiłam właśnie z Antoniowego przepisu, z mięsem, takie jak tutaj. Dla Córki, która jest weganką powstało specjalne nadzienie, bo ciasto jest bez jajek, więc nic zmieniać nie trzeba było. Zrobiłam je z papryki i cebuli a córka dodała pokrojone drobno kotlety sojowe, uprzednio namoczone z przyprawami.

 

WEGAŃSKIE CEPELINY

 

kilogram ziemniaków ugotowanych w mundurkach

2 kg surowych ziemniaków

2- 3 łyżki mąki ziemniaczanej

sól

Nadzienie :

papryka czerwona i zielona

duża cebula

łyżka natki pietruszki

sól, pieprz czarny i ziołowy, papryka słodka

2 kotlety sojowe

olej do smażenia

Dodatkowo – cebulka podsmażona na oleju do polania

Ziemniaki ugotowane w mundurkach rozgniotłam dokładnie ugniataczką – można je przepuścić też przez praskę albo zmielić. Surowe obrałam i przepuściłam przez sokowirówkę w celu uzyskania suchej pulpy. Sok odstawiłam, żeby się na dnie ustała skrobia, bo to ważny element ciasta. Można też ziemniaki  zetrzeć i dokładnie odcedzić, a nawet odcisnąć – patrz Antoni 🙂

Paprykę i cebulę drobno pokroiłam i podsmażyłam na oleju z pieprzami i papryką, potem dodałyśmy pokrojone drobno namoczone kotlety sojowe i natkę pietruszki.

Do ciepłych jeszcze ugotowanych ziemniaków dodałam pulpę z sokowirówki, skrobię ustaną na dnie soku i mąkę ziemniaczaną, wyrobiłam w miarę gładkie ciasto. Nabierałam na dłoń, formowałam podłużny placek , kładłam w środek łyżkę nadzienia i zamykałam formując obłe podłużne kształty cepelinów.

Gotowałam w osolonym wrzątku, po zagotowaniu na średnim ogniu, 20 minut, poważając łyżką cedzakową, żeby nie przywarły do dna. Użyłam do tego trzech sporych garnków, bo z tej porcji wyszło 14 kluch.

Cepeliny czy kartacze to poezja smaku. Nasze, mięsne zjedliśmy ze skwarkami, wegańskie polałam cebulką podsmażoną na oleju. Bardzo się cieszę, że wybrałam to – odświętne dla nas – danie na pożegnalny obiad .  Córka zjadła z apetytem sporą ilość,  aż się zastanawiałam, gdzie ona to mieści. Sama świetnie gotuje, ale mam nadzieję, że tęsknota za miaminymi daniami przygna ją czasem do domu…

Smacznego !

 

Trufelki czekoladowo-miętowe

Smaki czekoladowo-miętowe to jedne z moich ulubionych, toteż gdy zostały mi okrawki biszkoptu z tego placka, wymyśliłam trufelki jabłkowo-miętowe. Jako aromat miętowy wykorzystałam podpatrzone przez Córkę u koleżanki i wykorzystane przy babeczkach krople miętowe, takie z apteki. Wbrew obawom, sprawdzają się bardzo  dobrze przy aromatyzowaniu słodyczy.

TRUFELKI CZEKOLADOWO- MIĘTOWE

1/2 kostki masła

1/3 szklanki cukru

1/4 szklanki mleka

2 czubate łyżki kakao

1, 5 szklanki okruszków biszkopta

1/2 szklanki mleka w proszku ( zwykłe)

łyżeczka kropli miętowych

Masło, cukier , mleko i kakao rozpuszczamy i gotujemy chwilę na małym ogniu. Studzimy lekko, wrzucamy okruszki biszkopta, dodajemy krople miętowe i dokładnie mieszamy. Studzimy do temperatury pokojowej i dodajemy tyle mleka w proszku ( podałam ilość orientacyjną), żeby masa była bardzo gęsta, tak, by można w niej postawić łyżkę.

Wstawiamy masę do lodówki na 2-3 godziny i potem toczymy z niej kulki, wstawiamy z powrotem do lodówki, żeby sobie ładnie zastygły. Z doświadczenia wiem, że nie wszystkie zdążą – u mnie znikały w tajemniczy sposób wieczorem a nawet – o zgrozo ! – nocą i rano do zdjęcia w świetle dziennym została tylko skromna reprezentacja. No, ale nie tylko ja lubię czekoladowo-miętowe smaki… Wyszły rewelacyjne i na pewno będę często robić podobne trufelki, może zmieniając nieco składniki.

Smacznego !

Dorsz smażony w ziołowej panierce

 

Kiedy mój mąż był dzieckiem i pytano go, jakie ryby lubi najbardziej, odpowiadał – filety ! To dlatego, że bardzo nie lubi oddzielać od ryb ości. Dzieci odziedziczyły upodobania po Tacie i również filety są ich ulubiona postacią ryb – no, może z wyjątkiem wigilijnego karpia. Chociaż –  na Wigilię obok karpia muszą być smażone filety. Te zrobiłam podobnie do tych świątecznych – w panierce z mąki z dużą ilością ziół.

 

DORSZ SMAŻONY W ZIOŁOWEJ PANIERCE

 

1/2 kg filetów z dorsza

sok z cytryny

sól, pieprz czarny i ziołowy,  przyprawa do ryb

estragon, bazylia, zioła prowansalskie

olej do smażenia

Filety pokroiłam na kawałki, skropiłam sokiem z cytryny. Po 15 minutach posypałam solą i pieprzami. Mąkę , przyprawę do ryb i zioła wymieszałam na talerzyku, w proporcji – 1 część mąki do 1 przypraw. Obtaczałam ryby w panierce i smażyłam na posmarowanej cienko olejem patelni ceramicznej – tej z parowym kominkiem, ale tym razem użyłam jej tylko do smażenia, bez użycia pary i wszystko ładnie się udało – po przewróceniu ryb na drugą stronę musiałam dodać troszkę oleju, żeby się nie przypaliły. Udało się usmażyć ryby na niewielkiej ilości tłuszczu i nie rozpadały się, o co trudno przy filetach.

Z tą ziołową panierką wyszły przepyszne i zniknęły od razu, w towarzystwie ziemniaczków i surówki z kiszonej kapusty.

Smacznego !

 

Klopsy z suszonymi pomidorami

 

Bardzo lubię mielone i często je robię.  Tym razem chciałam to danie  trochę urozmaicić, dodałam więc do nich suszone pomidory a zamiast zwyczajowego majeranku- bazylię.  Poza tym zrobiłam je na parowej patelni, najpierw podsmażyłam, a potem poddusiłam podlewając bulionem pod parą. Zdjęcia na patelni nie zrobiłam, bo od częstego używania jest już dość sfatygowana – oprócz mnie córka często robi na niej dania warzywne. Klopsy wyszły bardzo smaczne.

 

KLOPSY Z SUSZONYMI POMIDORAMI

 

1/2 kg mięsa mielonego

3/4 szklanki ugotowanego ryżu

jajko

kilka suszonych pomidorów, drobno pokrojonych

łyżeczka bazylii

sól, pieprz czarny i ziołowy

mała cebula

ząbek czosnku

szklanka bulionu

Do mięsa mielonego dodałam ryż, drobno pokrojoną cebulę i suszone pomidory, rozgnieciony czosnek, przyprawy, wbiłam jajko i wyrobiłam na jednolitą masę. Uformowałam z niej spore okrągłe klopsy, kładłam na cieniutko posmarowaną olejem patelnię parową i najpierw podsmażyłam z obu stron. Potem podlałam bulionem, przykryłam pokrywką i poddusiłam około 10 minut. Potem je wyjęłam, sos zaciągnęłam mąką – zjedliśmy je z ziemniakami polanymi sosem i kiszonymi ogórkami z domowych zapasów. Jak już wspomniałam, dodatek suszonych pomidorów i bazylii urozmaicił smak i podeszły nam te klopsy do gustu.

Ponieważ dodałam do nich ugotowany ryż, który mi został z poprzedniego dnia, dołączam je do akcji ” Nie marnuję jedzenia”.

Smacznego !

 

Ciasto z masą jabłkową i mandarynkami w galaretce

 

Niedawno zauważyłam u Ani z Bajkorady podobne ciasto i nabrałam na takie ochoty. U Ani było z masa serową, ja miałam do wykorzystania mus jabłkowo-pomarańczowy i z niego zrobiłam masę pod galaretkę. Jako bazę zrobiłam prosty biszkopt z przepisu na placek z kokosową kruszonką, który kiedyś pokazywałam na blogu.

 

CIASTO Z MASĄ JABŁKOWĄ I MANDARYNKAMI W GALARETCE

 

2 szklanki mąki

2/3 szklanki cukru

szklanka mleka

2 jajka

2 łyżeczki proszku do pieczenia

2 galaretki cytrynowe

1,5 szklanki musu jabłkowo-pomarańczowego

3 mandarynki

Jajka zmiksowałam z cukrem na puszystą masę, dodawałam miksując na małych obrotach na zmianę mleko i mąkę z proszkiem. Wylałam do natłuszczonej formy i piekłam ok. 35 min w 180 C.

Ciasto urosło mi z górką, położyłam więc formę na mokrej ściereczce, żeby je łatwiej wyjąć, bo chciałam je wyrównać, żeby galaretka sie dobrze ułożyła.

Pół cytrynowej galaretki rozpuściłam w połowie szklanki wrzątku, a półtorej według przepisu – w trzech szklankach i studziłam mieszając dokładnie. Ciasto wyjęłam z formy i wyrównałam – to, co ścięłam, wykorzystałam w pyszny sposób, ale o tym innym razem. Włożyłam je z powrotem do formy.

Gdy połówka galaretki zaczęła zastygać, wymieszałam ją z musem jabłkowo-pomarańczowym ( rozgotowane z niewielką ilością wody i cukrem  kilka jabłek i jedna pomarańcza, przetarte przez sito), wstawiłam do lodówki. Po 15 minutach rozprowadziłam masę dokładnie, zwłaszcza na styku z brzegami formy , żeby galaretka mi nie uciekła.Poukładałam cząstki mandarynek i powciskałam w masę, wstawiłam do lodówki. Po pół godzinie zalałam ostrożnie cienką warstwą galaretki, żeby owoce się „przykleiły” a brzegi  ciasta zabezpieczyły przed wsiąkaniem galaretki. Gdy to zastygło w lodówce, dopiero wlałam resztę galaretki i zastudziłam.

Ciasto wyszło przepyszne, masa pasowała do mandarynek z galaretką, smakowało bardzo ożywczo. Muszą zrobić takie ciasto latem, np. z truskawkami albo malinami. Aniu, dziękuję za pomysł.

Smacznego !

 

Pierogi z mięsem

 

Wczoraj przy obiedzie zgadało się nam na temat pierogów i padło postanowienie – robimy dziś na obiad. Trochę miałam tremę, bo główna pomocnica, czyli starsza Córa wyjechała na weekend, ale obie z Młodą dałyśmy radę. Młoda mięsa nie jada, dostała wiec z kapustą kiszoną ugotowana z suszonymi pomidorami zamiast grzybków, dla nas zaś zrobiłam z mięsem i podałam w barszczu.

 

PIEROGI Z MIĘSEM

OK. 1/2 kg mąki

sól, łyżka oleju

wrząca woda

ok. 1/2 kg ugorowanego mięsa z zupy

pieprz, majeranek, natka pietruszki

Mięso ( drobne z kurczaka i wieprzowinę z kością) ugotowałam z włoszczyzną i zielem angielskim, obrałam i zmiksowałam. Doprawiłam pieprzem, majerankiem i natką. Do wywaru dodałam kilka buraczków ze słoika z kwasem burakowym, pogotowałam z pół godziny, doprawiłam kwasem burakowym, majerankiem i szczyptą cukru – barszczyk był gotowy.

Do miski z mąką wsypałam sól, dodałam olej i mieszając widelcem dolewałam wrzątek, aż zrobiła sie jednolita kula. Wyjęłam ją na omączony blat i wyrobiłam elastyczne ciasto. Gdy ostygło do temperatury pokojowej wstawiłam je na pół godziny do lodówki ( efekt doświadczeń, wtedy sie lepiej wałkuje).

Rozwałkowałam bardzo cienko , bez problemów- ciasto jest bardzo elastyczne i dobrze się klei, na dodatek nie rozkleja przy gotowaniu – wykrawałam krążki dużą szklanką, wraz z Córcią napełniałyśmy farszem i sklejałyśmy.

Gotowałam w osolonym wrzątku, ok. 2- 3 minuty od wypłynięcia. Zjedliśmy je w barszczu. Tych z kapustą nie zdążyłąm sfotografować – myślałam, że uda się po obiedzie, ale poszły wszystkie…

Stwierdziliśmy, że za rzadko robimy pierogi i postanowiliśmy jedną sobotę w miesiącu poświęcić na domową pierogarnię.

Smacznego !

 

Krokiety w waflach

 

Kiedy zobaczyłam takie krokiety na blogach, wiedziałam, że muszę je zrobić. Na klasyczne krokiety w naleśnikach mam małe szanse, bo naleśniki pewnie by zeszły u mnie ” na pniu” zanim bym zdążyła je nadziać… A wafle znacznie ułatwiają sprawę, pod warunkiem, że poświęci im się trochę czasu i odpowiednio potraktuje.

Jako nadzienie wykorzystałam kapustę z grzybami i i ugotowane mięso z rosołu.

 

KROKIETY W WAFLACH

 

3 suche wafle, kwadratowe

1/2 litra kapusty z grzybami

ok. 30 dkg ugotowanego mięsa z rosołu

pieprz, majeranek

2 jajka, 2 łyżki mleka

tarta bułka

olej do smażenia

Najbardziej intrygowała mnie myśl, kiedy wafle zmiękną i można je będzie zwijać w rulony przed panierowaniem. Na jednym blogu radzono zawinąć je najpierw w wilgotne ściereczki, gdzie indziej znalazłam wskazówkę , żeby rozłożyć na waflach nadzienie i poczekać pół godziny, to zmiękną. Żeby wzmocnić efekt, położyłam na waflach ciepłe nadzienia – zarówno kapustę z grzybami, jak i zmiksowane mięso z rosołu, doprawione pieprzem i majerankiem, równomiernie na całej powierzchni wafli . Kapuściane były gotowe po 20 minutach ( nie odciskałam nadzienia) a mięsne po pół godzinie.

Pocięłam je na kawałki wielkości  mniej więcej naleśnika, z każdego zgarnęłam nadzienie w środek i zwijałam w rulony.

Obtoczyłam je w jajku roztrzepanym z mlekiem i w tartej bułce, smażyłam na oleju po kilka minut z każdej strony.

Ja smak suchych  wafli bardzo lubię i podeszły mi te krokiety, z obydwoma nadzieniami- te z kapustą były nawet ciekawsze. Rodzince posmakowały, więc na pewno nieraz je powtórzę.

Smacznego !